Wiesz jak wygląda w rodzinie
życie? Sam wiesz poważnie, wszyscy
Wszystko wiedzą, lecz wierzą w
nieprawdę.
Zazwyczaj środek czerwca charakteryzował się
całkowitym brakiem jakichkolwiek podręczników w pokoju wspólnym Gryffindoru.
Jednak to nie przeszkadzało Hermionie i Marybeth odrabiać właśnie jedno z zadań
z eliksirów które dostały na wakacje.
-Odpuściłybyście sobie, chociaż teraz.-
powiedział do nich Ron Weasley, zajęty właśnie graniem w eksplodującego durnia
wraz z Neville’ m oraz Harry’ m. Nie rozumiał dziewczyn. Przecież było już po
SUM’ach, prawda była taka że one nawet nie miały pewności czy napisały na
wystarczającą ilość punktów egzamin z eliksirów, a już robią pracę domową
zadaną dwa dni wcześniej. A miały na to ponad dwa miesiące!
-To że ty Ron, nie masz w sobie za knuta ambicji
nie oznacza że każdy ma taki problem.- odparła Mary, nie odrywając wzroku od
swojego eseju.
-Poza tym jestem bardzo ciekawa jak sam
napiszesz esej na trzy rolki pergaminu i wyjaśnisz jakie są skutki tak pogiętej
trucizny.
-Ależ to bardzo proste, Hermiono!-zawołał
natychmiast Harry, szczerząc zęby- Śmierć.
Chłopcy wybuchli śmiechem, a siedząca blisko
od nich Ginny, cicho zachichotała. Natomiast Hermiona wymieniła z Mary
zażenowane spojrzenia. Oni naprawdę byli aż tak ograniczeni czy tylko udawali?
-Bardzo zabawne.-skwitowała z irytacją
Hermiona, wracając do pisania eseju, nie mając zamiaru więcej zwracać uwagi na
zachowanie przyjaciół.
-Poza tym nie ma większego sensu w pisaniu
tego.- westchnął ciężko Neville, gdy minęła już pierwsza salwa śmiechu- I tak nie zdam, na więcej niż Nędzny…
-Harry, coś ci jest?- przerwała mu Mary,
patrząc z uwagą na przyjaciela, który właśnie rozmasowywał swoją bliznę.
Wszyscy zwrócili się do niego z niepokojem. Mary wstała i podeszła do
Harry’ego, kładąc dłoń na jego ramieniu-Wszystko, okej?
-Nie.-odpowiedział natychmiast, zrywając się
na równe nogi i wybiegając z pokoju wspólnego.
-Harry!-zawołała Hermiona, wybiegając z
pokoju wspólnego tuż za Harry’ m. Za nimi popędził Ron z Mary.-Wyjaśnisz nam co
się stało!?
-On torturuje Syriusza!- zawołał Harry.
-Co? Zaczekaj!- zawołała Marybeth, dysząc już
ze zmęczenia-Proszę cię, stój! HARRY!
-Czego ty nie rozumiesz?!-odparował – Mary,
wyobraź sobie że w pewnej chwili ktoś zabije twoich braci, twoją mamę i tatę!
Zostałaby cię tylko Monrose! Nie ryzykowałabyś dla niej?
-Harry!- przerwała mu z wyrzutem Hermiona,
widząc kątem oka minę swojej przyjaciółki. Wiedziała że nie mógł użyć gorszego
argumentu- A może to tylko podstęp? Może ON chciał abyś właśnie to zobaczył?
-Hermiono, zrozum że ja nie mam już nikogo
innego.- naciskał Harry. Mary wymieniła z Hermioną znaczące spojrzenia.
Czy naprawdę choć ta klasa nie mogła
zakończyć się spokojnie?
~*~
-Draco!- do dormitorium chłopaków weszła
właśnie Pansy Parkinson. Draco, Dafne i Annabeth spojrzeli w jej kierunku, zastygając
w bezruchu. Pansy weszła w bowiem najgorszym możliwym momencie, albowiem zabawa
z fasolkami trwała nadal i właśnie cała trójka wyrywała sobie litrową wodę.
-Co…- zaczął Draco, a wtedy Annabeth pociągła
wodę w swoim kierunku, wylewając ją wokół siebie a w szczególności na spodnie
Dracona. Dafne zareagowała natychmiastowym krzykiem, jednak jej przyjaciółka
całkowicie to zignorowała i wlała w siebie jak najwięcej płynu.-Zostaw!
-Umbrige wzywa całą brygadę inkwizycyjną.-
przerwała im Pansy, nie rozumiejąc czemu cała trójka robiła tyle krzyku o
zwykłą wodę- Coś ważnego, więc się pośpiesz… zaczekam na ciebie.- dodała
jeszcze na odchodnym.
-Głuche jesteście? –warknął do dziewcząt,
patrząc ze złością na swoje mokre spodnie- Wynoście się stąd, muszę się przebrać!
I oddajcie mi wodę!
-Draco, bez ciśnienia.- odparła Dafne
szczerząc zęby. – Umbrige nie zając nie ucieknie.
-Chyba ze idziesz do niej na HERBATKĘ.-
dodała jeszcze Annabeth- Bo przecież każdy młody arystokrata pije HERBTKĘ z
panią dyrektor, bo HERBATKA…
Po chwili były już na korytarzu zanosząc się
śmiechem. Draco bowiem stanowczo przesadzał z podlizywaniem się Umbrige, w
Annabeth wzbudzało to niesamowitą żałość. Jej osobiście Umbrige była całkowicie
obojętna, póki nic do niej nie miała. Ale w sumie co miałaby do niej mieć? Pyskowała? Nie. Siedziała cicho na lekcjach,
robiąc co Umbrige chce.
Dafne i Annabeth postanowiły wziąć sobie po
kieliszku dobrego wina korzennego i posiedzieć w pokoju wspólnym. Najpierw tematy były dość bezpieczne, ale
nagle Dafne zeszła na złe tory.
-Wczoraj Pucey patrzył się na ciebie, całą
noc.-Annabeth opuściła wzrok na kieliszek. Nagle wyobraziła sobie że zamiast
wina jest tam wódka i wypiła wszystko. Dafne podała jej butelkę.
-Wiesz jaka jest sytuacja.
-Annabeth, on nie wróci.
Nagle coś poczuła. Ostatnio miała takie
uczucie, gdy Dafne powiedziała jej że Aaron podobno ją zdradzał. Jakby ktoś
wbił jej nóż prosto w serce.
-Zamknij się, Dafne. – warknęła patrząc jej
prosto w oczy- Bo gówno wiesz.
-Hahahah. A kiedy ostatnio rozmawialiście?
-Co ciebie to obchodzi? Proszę cię o pomoc? Żaliłam
ci się kiedyś? Nie. Więc zajmij się swoimi problemami, cholera wie czy któryś
ci wczoraj dziecka nie zrobił- po czym wstała i jak najszybciej wyszła.
Annabeth szybko zamrugała, uspakajając się w
jednym momencie. Wizja tego, jakby mogła skończyć się ta wymiana zdań,
niewiarygodnie ją uspokoiła. Wymusiła na twarzy uśmiech i spojrzała niechętnie
na przyjaciółkę.
-Wolałabym czerwone wino.- wymamrotała,
patrząc się na niemal pusty kieliszek. W tedy Dafne zaczęła mówić o wakacjach,
jednak Annabeth kompletnie jej nie słuchała. Samo wspomnienie Aarona, z ust
kogokolwiek rozbrajało ją całkowicie. Prawda była taka, że nadal niesamowicie
go kochała. Ne miało znaczenia że miał dziewczynę, że przez cały rok chodził do innej szkoły, że
ją ignorował całe wakacje, że złamał wiele obietnic i że nie odezwał się ani słowem. Natomiast
ogromną wartość miała jego obietnica w dniu zerwania. Nie odbieraj tego jako
koniec, bo tak nie jest. Odebrała to
jako obietnice zejścia się. Musiała w to wierzyć, bo nic innego jej nie
trzymało w całości. Właśnie przez tą obietnicę, dziewięć miesięcy tęsknoty
nabrały jakiegoś sensu. Postanowiła, że nie da sobie wmówić że to koniec.
-Witaj śliczna- nagle ktoś dosiadł się koło niej,
dając na przywitanie całusa w policzek. Od razu wytarła policzek z obrzydzeniem
i spojrzała na Pucey’a.
-Co ty wyprawiasz?- odpowiedziała, nie
rozumiejąc jego zachowania. Nienawidziła gdy ktoś obśliniał jej cały policzek
na przywitanie, chociaż wcześniej zamienili może dwa zdania.
-Co pijesz?- odpowiedział zwinnie, udając że
nie słyszał tonu Annabeth.-Wino francuskie, 1950- odpowiedział sam sobie-mogę
trochę?- jego pewność siebie i arogancja, wręcz zadziwiły Annabeth. Biorąc pod
uwagę że przyjaźniła się z Draco i Blaise’m, zdawała sobie sprawę z tego jak
chłopaki, potrafią być bezczelne by zaimponować w jakikolwiek sposób
dziewczynie. Myślała zawsze, że na nią coś takiego nie będzie działać, jednak
gdy Pucey machnął różdżka by przywołać kieliszek i zaczął pić jej wino, w
pewnym sensie zaczęła go podziwiać. W sumie sama nie wiedziała czemu, co prawda
był przystojny ale kompletnie nie dorównywał Aaronowi.
-Za pomyślność- wzniosła toast. Pucey
uśmiechnął się, zadowolony z siebie.
-Za ciebie.
Dafne zmyła się, zostawiając ich samych.
Pucey jeszcze bardziej zbliżył się do Annabeth i mocno ją objął. Zaczął ją
komplementować, głaskał po dłoni i przymierzał się do pocałunku. Annabeth była jednak
obojętna mimo tego uśmiechała się, szczerząc woje białe zęby. Najbardziej
martwił ją fakt, że nie mogła skupić się na tym co mówił Pucey, ponieważ
wydawało jej się że Aaron stoi za nią i podsłuchuje. Jednak przyzwyczaiła się
do tego, już dawno temu.
-To co ty na to?- zapytał będąc już tak
blisko, że doskonale wyczuła jego oddech przy swoim uchu.
-Tak, tak- wymamrotała, odrywając się od
wspomnień i próbując nie pokazać, jak kompletnie jest zdezorientowana.
-To kiedy, mm?
-A to już, za dużo byś chciał wiedzieć.-
uśmiechnęła się szeroko.
-Bo chcę wiedzieć kiedy, przyjedziesz do
mnie?- zaśmiał się, a Annabeth nagle uświadomiła sobie jak wiele przeoczyła.
-Dokładnie.- przybliżyła się i położyła słoń
na jego kolanie- Nie wolałbyś niespodzianki?
Pucey już miał odejść, wydawało mu się że
Annabeth go ignoruje, a jego męskie ego nie pozwalało mu na coś takiego. Jednak
gdy dziewczyna zbliżyła się do niego,
znowu poczuł triumf.
Nachylił się i powiedział że jednak woli być
uprzedzony gdy, nagle Draco rzucił się
na fotel obok i od razu chwycił wino.
-O, francuskie. Daj kieliszek- Annabeth
zawsze rozbawiał Draco. Uwielbiała go, jego bezpośredniość i to jak potrafi
otworzyć się przy bliskich sobie osobach. Szybko dopiła resztkę wina i mu
podała kieliszek, całkowicie ignorując zdziwioną minę swojego nowego adoratora.
Draco był jak brat. Niemal jak Bruno.
-Otrułeś herbatką Umbrige?- zapytała,
zaskoczona nieco , że Draco tak szybko już wrócił. Chłopak spojrzał na nią z
nad kieliszka.
-Pani dyrektor mnie bardzo lubi. A tak serio,
to wysłała mnie do dormitorium, Merlin wie dlaczego.
Pucey ignorując już rozmowę przyjaciół
mocniej objął Annabeth i mruknął jej coś do ucha. Dziewczyna uniosła brwi i
spojrzała na niego. Wzrok miał utkwiony w jej ustach. Gdy zaczął się pochylać,
sama odchyliła głowę do tyłu, ze skwaszoną miną.
W pewnym sensie honor Pucey’a uratował jakiś
chłopak, z drugiej albo trzej klasy. Podszedł bowiem do nich i delikatnie
trzęsącym się głosem powiedział że Umbrige wzywa Annabeth i Dracona.
-Pani dyrektor, mówiła że chodzi o waszych
rodziców.
Ślizgoni wymienili spojrzenia. Annabeth
wstała, nie zważając na adoratora i podziękowała chłopaczkowi. Draco poszedł
tuż za nią.
-Myślisz że o co może chodzić?- zapytał
Draco, równie spięty co Annabeth. Dziewczyna szła jakby na szpilkach, bojąc się
że każdy ruch może ją kosztować upadek ze schodów. Rodzice? Co się stało? Może zachorowali? Albo
uznali że po SUMach mogą już z Mary wrócić do domu? Jednak.. co do tego miałby
Draco? Po chwili dotarł do nich również Teodor.
-Chodzi o twojego ojca?- zapytał Draco, gdy
Teodor chwytał za rękę Annabeth. Uśmiechnął się do niej, dając jej tym pewność
siebie.
-Tak.- odparł.- Domyślacie o co może chodzić?
Zaprzeczyli ruchem głowy.
Gdy w końcu dotarli do gabinetu Umbrige,
Draco otworzył Annabeth drzwi i puścił ją pierwszą. Dziewczyna ostatnio była tak zestresowana
przed SUMem ze Zaklęć. Nawet nie
przywitała się, tylko dała pokierować się Draconowi na obrzydliwie różowe
krzesło. Cały czas miała w głowie jedna myśl o co tu kurwa chodzi?
Umbrige stała przy oknie wpatrując się w coś
oddali. Było to dziwne, bo nie dość że
było już ciemno, to Umbrige wcale nie miała jakiegoś zniewalającego widoku.
Miała jakieś liście we włosach i ubłocony płaszczyk, zupełnie jakby wybrała się
na nocny spacer po Zakazanym Lesie. Annabeth nie mogła uwierzyć, że dyrektorka
pozwoliła sobie na jakichkolwiek gości w gabinecie tak wyglądając.
-Niestety, sytuacja jest na tyle krytyczna że
nie wyobrażam sobie innego wyjścia.- powiedziała zachrypniętym głosem. Ślizgoni
wymienili zdenerwowane spojrzenia.-Wasi ojcowi zostali złapani w Ministerstwie
Magii w… niedorzecznie kompromitującej sytuacji.- pierwszą myślą Annabeth był
romans pomiędzy jej ojcem a panem Lucjuszem, jednak szybko wybiła to sobie z
głowy- Są już w drodze do Azkabanu.
-Proszę?- wyrwała się natychmiast Annabeth
wstając. Teodor wziął głęboki oddech i pokiwał głową, jakby się tego spodziewał
a Draco schował twarz w dłoniach.
Umbrige odwróciła się do nich, najwyraźniej
zaskoczona tonem ślizgonki.
-Gdzie twoi bracia, młoda damo? Zresztą…
daleko nie uciekną.
-Co ma pani ma myśli?- zapytał Teodor,
patrząc na nią jak na wariatkę. Na cholerę bracia Annabeth mieliby uciekać?
-Myślę, że procesy o śmierciożerstwo ruszą
już w przeszłym tygodniu. Tymczasem…
-O nie, nie wrobicie mojego ojca drugi raz!-
wrzasnęła natychmiast Annabeth- Mój tata, został uniewinniony piętnaście lat
temu, nie macie żadnych dowodów na to że kiedykolwiek był śmierciożercą, więc
dajcie wreszcie mi i mojej rodzinie, święty spokój!
-Ależ moja droga..- Umbrige ze śmiertelnie
fałszywym uśmiechem podeszła do Annabeth. Położyła dłonie na sercu i wyszeptała
czule- Wasi ojcowie są wrogami
Ministerstwa. – dyrektorka była o głowę niższa od Annabeth i dość zabawnie
wyglądała mówiąc do niej, jakby tłumaczyła siedmiolatce że zbyt wiele
czekoladowych żab, może jej zaszkodzić- A więc, i wy nimi jesteście.- tok
myślenia tej kobiety przeraził całą trójkę, jednak każdego w zupełnie inny
sposób. Dla Annabeth było to
niedorzeczne do tego stopnia, że aż opadła na krzesło i uśmiechnęła się z
niedowierzaniem. Ona śmierciożercą? Ledwo co, wiedziała że taki ruch w ogóle
istniał. Natomiast Draco zaczął się trząść z nerwów. Zdawał sobie sprawę z
tego, że to wszystko to prawda. Teodor natomiast zastanowiło, jak jego matka to
przyjęła. – Myślę, że dementorzy są już w drodze.
Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, drzwi się
otworzyły. Stał w nich nie kto inny jak
Albus Dumbledore.
-Tak uważałem Dolores, że jednak nie zajmiesz
mojego gabinetu.- powiedział Dumbledore, jednak nie wchodząc do środka. Odsunął
się i wpuścił do gabinetu zapłakaną blondynkę, która jednak nie chciała wejść.
-Jezu, Mary co się stało?- Annabeth podeszła
do siostry, zapominając już o swoim zdziwieniu gdy zobaczyła byłego
dyrektora. Przytuliła ją i wytarła
rękawem łzy z policzka- Mary?
-Annie, ja inaczej nie mogłam- wyszlochała
Mary, obejmując siostrę i przy okazji
smarkając jej na bluzkę.-Annie..
Po mimo tego, że Annabeth nienawidziła tego
zdrobnienia, to mocno przytuliła siostrę. Jeszcze nie zdawała sobie sprawy z
tego, jak bardzo znienawidzi siostry.
~*~
Mary szła wraz ze swoimi przyjaciółmi ciemnym
korytarzem, w Departamencie Tajemnic. Światła z różdżek delikatnie rozjaśniały
drogę i pozwalały na odczytanie numerów
na regałach wraz z przepowiedniami.
-To chyba tu!- krzyknęła w pewnej chwili do
Harry’ego.
-Harry.... tu jest twoje nazwisko -powiedział
cicho Neville, podchodząc do Mary. Harry
od razu ruszył w ich kierunku i
sięgnął pewnie po przepowiednie. Mary
wzięła kilka szybszych oddechów, bojąc się że ta przepowiednia to jakaś
pułapka, która zaraz zacznie zionąć ogniem lub wybuchnie im w rękach.
Po chwili w głowie Mary pojawił się głos,
który zmroził jej krew w żyłach. Od razu cofnęła się, zupełnie jakby źródło
tego okropnego głosu, chowało się za regałem. Jednak słowa wydobywały się z
przepowiedni.
Oto
nadchodzi ten który ma moc pokonania Czarnego Pana. Czarny Pan naznaczy go jako
równego sobie , ale on będzie miał moc jakiej Czarny Pan nie zna. Bo żaden nie
może żyć, kiedy drugi przeżyje...
-Co to może znaczyć?- zapytała cicho, gdy
pierwszy szok minął- Harry, to o tobie prawda?
-No... nie wiem- odpowiedział po chwili,
patrząc się na swoją przyjaciółkę. Widział strach w jej oczach, zastanowił się
w jaki sposób dziewczyna nie trzęsła się ze strachu, tylko zachowywała zimną
krew.
-My…
my chyba musimy wracać- Mary starała się, myśleć logicznie- To musi zobaczyć
Dumbledore. My i tak nie wiemy co trzeba z tym zrobić
-On ze mną nie gada- mruknął ponuro Harry-
Dobrze o tym wiesz. Zresztą, gdzie mamy go szukać?
-Harry,!- zawołała Hermiona unosząc różdżkę. Harry odwrócił się i natychmiast
przygotował się do ataku. Mary jednak postanowiła trzymać się z tyłu, widząc
nadchodzącą postać w masce i długiej czarnej szacie. Znała idącą ku nich
istotę. Nie raz widziała w gazetach, zdjęcia śmierciożerców. Nadchodzili ze wszystkich stron.
-Gdzie jest Syriusz?- Harry przerwał panującą
ciszę, celując różdżką w jednego ze śmierciożerców.
-Powinieneś zauważać różnicę, pomiędzy snem- Mary poczuła jak kropelki potu
na swoim ciele, gdy usłyszała już pierwszą sylabę wymawianą przez owego
śmieriożerce. Znała bowiem, ten głos aż za dobrze. Gdy zobaczyła długą czarną
różdżkę, była pewna że stoi przed nią Lucjusz Malfoy, stary przyjaciel rodziny,
przyjaciel z pracy taty który zawsze dawał jej prezent na Boże Narodzenie. Gdy
zdjął maskę, delikatnie się za trzęsła. Lucjusz zawsze wzbudzał u niej respekt
i przy tym delikatny strach. Teraz stała
i celowała w niego różdżką.- a prawdą. Widziałeś tylko to, co Czarny Pan chciał
abyś zobaczył. A teraz daj mi przepowiednie.
-Zniszczę ją jeśli komuś coś zrobisz.-
powiedział Harry, mocno trzymając kulę w swojej dłoni.
-Oooh, lubi się bawić.- za Lucjuszem,
pojawiła się druga postać. Tym razem kobieta, cała ubrana na czarno, z ciężko
opadającymi powiekami, które wzbudziły w Mary obrzydzenie. Nawet nie mogła się skupić, na słowach
czarownicy.
-Bellatriks Lestrange- powiedział Neville
patrząc z nienawiścią na kobietę. No tak, oczywiście Mary przypomniała sobie
Bellatriks z okładki Proroka Codziennego. Wcale nie pomogło jej w to w
budowaniu w sobie odwagi, na starcie ze śmierciożercami.
-Hmm... Neville Longbottom, czyż nie?-
zaśmiała się kobieta- Jak tam rodzice?
-Poczują się
lepiej jak ich pomszczę!- zapewne w ruch poszły by różdżki, gdyby nie
szybka reakcja Mary, która dźgnęła Neville’a w bok, oraz Lucjusza który
używając swojego spokojnego tonu, załagodził sytuację.
-Dlaczego Voldemort, chciał abym dostał ją w
swoje ręce? – zapytał Harry, wymachując
przepowiednią.
-Śmiesz,
wymawiać jego imię? – słowa Harry’ego, najwyraźniej zirytowały Bellatriks- Ty
plugawy, mieszańcu!
-Nie krzycz, bo nie robisz na nikim wrażenie-
powiedział Lucjusz spokojnym tonem, po
czym spojrzał na Pottera i zaczął mówić
szyderczo- Czy Dumbledor nigdy ci nie powiedział, prawdy o twojej bliźnie?
Pewność siebie, na twarzy Pottera zaczęła
powoli ustępować zdziwieniu i nie pewności. Mary stała z tyłu, więc nie było
jej dane, śledzić emocje Harry’ego, jednak modliła się by jej przyjaciel nie
dał się zmanipulować Lucjuszowi.
-Tajemnica, związana z twoja blizną, jest
ukryta w przepowiedni, Potter. Dumledore, nigdy ci nie powiedział, prawdy?-
Lucjusz miał zagadkowy, mroczny ton- A Czarny Pan, tak długo się zastanawiał… Nie
chcesz poznać, prawdy Potter? O swojej, bliźnie, o swoim życiu?
-Nie słuchaj go.- wyszeptała Mary, mając nadzieję że ją
usłyszy- Harry, nie słuchaj...
-Przepowiedni może dotknąć, tylko ta osoba,
której ona dotyczy, masz więc wyjątkowe szczęście. Nie zastanawiało cię, nigdy, co łączy ciebie z
Czarnym Panem? Tajemnica skryta w twojej bliźnie... chcesz ją poznać, oboje o
tym wiemy. Wystarczy że podejdziesz do mnie... daj mi przepowiednie, a dowiesz
się prawdy o samym sobie. Wystarczy że wyciągniesz dłoń, Potter.
Zapadło kilka sekund ciszy, przez które Mary
robiła co tylko mogła, by przekazać do umysłu Harry’ego jeden, jedyny komunikat
nie daj mu się zwieść.
-Czekałem czternaście lat- wyszeptał Potter,
a Mary poczuła jak nogi się pod nią uginają. No to, już koniec.
-To wiem-powiedział Lucjusz, cmokając. Mary
zauważyła że śmierciożercy zaczęli się, niebezpiecznie zbliżać.
-Więc poczekamy jeszcze chwilę. TERAZ!-
krzyknął Harry.
-DRĘTWOTA!- krzyknęli wszyscy równocześnie celując w śmierciożerców. Wszyscy wbiegli w
korytarze, regałów proroctw. Mary
wbiegła za Harry’m po chwili spotkali też Rona i Hermionę, a wówczas rozpoczęła
się walka. Mary nie myślała zbytnio nad zaklęciami, ku swojemu zdziwieniu
waliła nimi na oślep i to działało.
W pewnej chwili, wszyscy znaleźli się w
punkcie wyjścia. Z daleka zobaczyliśmy
jak jeden z śmierciożerców, leci do nich a w tedy Ginny krzyknęła reducto, a
wszystkie regały zaczęły się walić, prosto na czarodziei.
-Wiejemy!- krzyknął Potter
Biegli przed siebie, jak oszalali. Prosto,
korytarzem, nie zastanawiając się co może być dalej. W pewnej chwili, wszyscy
zaczęli lecieć w dół, prosto na kamienną posadzkę. Mary przypomniała sobie, to
uczucie gdy po raz pierwszy stanęła na Wieży Astronomicznej, i zastanowiła się
jakby to było spadać w dół. Lecąc wówczas, wrzeszczała przerażona.
Nagle Hermiona rzuciła jakieś zaklęcie, które
amortyzowało upadek.
-Wszystko dobrze?- zapytała Mary, pomagając
wstać Hermionie, która nie wyglądała za dobrze.
-Tak, dziękuję.
-Harry!- zawołała Mary, widząc jak Wybraniec,
szedł w stronę kamiennej zasłony, na szczycie wyboistej Sali.
-Słyszycie te głosy?-zapytał chłopak, patrząc
tępo w zasłonę. Mary wymieniła spojrzenie z Hermioną. Nic nie słyszały. Jednak
Luna i Harry, tak.
Najpierw było pusto... całkowita cisza,
wszyscy stali w miejscu, nie wiedząc co mają robić. Ale nagle śmierciożercy pojawili się znikąd.
Wszystko pociemniało, a jakiś wiatr rozdzielił wszystkich.
-Za ręce!- ryknęła Mary, ale udało jej się
chwycić, jedynie dłoń Pottera. Stali tak dość długo, jednak w pewnej chwili
Mary poczuła uderzenie w brzuch i mocno pociągnięcie za włosy. Zdziwiona
bólem, puściła dłoń Harry’ego i już po
chwili stała, uwięziona przez jednego ze śmierciożerców z przyłożoną do gardła
różdżką.
Gdy mgła śmierciożerców już znikła, Mary
zobaczyła jak Harry stał na środku Sali, patrząc na swoich przyjaciół.
Natomiast ona czuła jak ktoś trzyma ją za włosy od tył i trzyna rozdzkę przy
jej skroni.
-Marybeth!- usłyszała swoje imię, z drugiego
końca Sali. Szybko spojrzała w tym kierunku i zobaczyła jak jej własny ojciec,
prowadził Lunę w jej kierunku- Co ty tu, do cholery robisz?!
-Tata?- wyszeptała, nie mogąc wierzyć własnym
oczom. Ale to był na pewno tata. Szedł w jej kierunku, by w końcu pchnąć Lunę
do śmierciożercy który przetrzymywał Mary. Sam chwycił swoją córkę.
-Zwariowałaś? Po czyjej ty jesteś stronie?
Mary nie mogła w to wszystko uwierzyć. Co
prawda, domyślała się że tata ma coś wspólnego z Tym Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, jednak czym innym
są marne domysły w zimne wieczory niż widok swojego taty wśród śmierciożerców.
-Czy wy naprawdę, sądziliście ze banda dzieciaków,
może z nami wygrać?- Lucjusz oderwał już wzrok od rodzinnego dramatu i utkwił
go w Harry’m-Ułatwię ci to wszystko Potter. Albo dasz mi ta przepowiednie, teraz.
Albo będziesz patrzyć na śmierć, swoich przyjaciół.
Harry rozejrzał się po swoich przyjaciołach,
poszukując jakiejś porady. Mary nie wiedziała co ma powiedzieć, milczała. Fakt
że w tedy trzymał ją jej własny ojciec zamiast obcego mordercy, ani trochę jej
nie pocieszał. W końcu Harry podał
Lucjuszowi przepowiednie, a wówczas ktoś pojawił się tuż za nim.
-Zostaw mojego syna chrzestnego.-
wypowiedziała postać, za Lucjuszem. Dokładnie w tej samej chwili Mary poczuła
mocne szarpnięcie w okolicach pępkach i momentalnie zabrało jej się na wymioty.
Zacisnęła mocno powieki, gdy nagle wylądowała w salonie swojego domu.
-Zostań tu, Mary. Schowaj się u siebie, wrócę
zaraz. –ucałował ją w czoło po czym zniknął. Mary jednak nie posłuchała ojca,
tylko siedziała nadal na podłodze salonu. Mama na pewno już spała, skrzat
domowy zapewne karmił zwierzęta. A ona zwinęła się w kłębek i zaczęła szlochać,
z bezsilności. Była pewna że i tak nikt tego nie zauważy.
-Co panienka tu robi?- Fetek, nagle pojawił
się w drzwiach. Patrzył się swoimi ogromnymi, zielonymi oczami na Mary- Zrobić
panience coś do picia?
-Nie, dziękuje, Fetku.- wymamrotała
dziewczyna, wstając- Proszę nie mów nikomu, że tu byłam. Zabraniam ci,
rozumiesz?
-Oczywiście, panienko!
Mary szybko wbiegła na piętro i wbiegła do sypialni swojej i Annabeth.
Dziewczyny od zawsze dzieliły ze sobą pokój, chociaż mogły mieć oddzielne. Ten pokój był dosłownie mieszanką wybuchową
tych dziewcząt, jedna strona nie pasowała kompletnie do drugiej. Po prawej
stronie, gdzie na podwyższeniu znajdowało się łóżko Mary, wszystko było w
ładnych, pastelowych barwach, natomiast część Annabeth utrzymywała się w
kolorystyce biało-czarno-szarej. Według Mary, strasznie ponurej.
Mary jak najszybciej wdrapała się na swoje
łózko i wyciągnęła z komódki pergamin i ołówek. Zaczęła szybko pisać o tym co
się stało w Ministerstwie Magii. Nie zauważała nawet, setki błędów na które
zwracała zawsze tak wielką uwagę. Ignorowała swoje łzy, opadające na pergamin i
w końcu skończyła pisać. Zbiegła po schodach i weszła do gabinetu taty.
Obudziła puchacza i dała mu list, cała się trzęsąc. Gdy puchacz odleciał,
poszła do salonu i usiadła na sofie. Patrzyła się tępo na płomień w kominku,
próbując się jakoś uspokoić oddech.
Tata na pewno wrócił do Ministerstwa i na
pewno działo się tam coś okropnego, skoro
przeteleportował ją do domu. Może postanowili po kolei zabijać
wszystkich obecnych tam uczniów? Albo ich torturować? Przecież, niemożliwym
było, aby ich ot tak wypuścili. Musi tam wrócić, pomóc im! Ministerstwo może się spóźnić! Tylko jak tam się znaleźć?
Miotła, to był zły pomysł. Jednak tato, kiedyś uczył ją teleportacji.
Zaczęła myśleć o wszystkich salach jakie
znała, i analizować wszystko co o nich wie. Po jakiejś minucie, zrozumiała że
znajdowała się w Sali Śmierci.
Wylądowała w najbardziej nietrafnym momencie
i miejscu. Dosłownie w ułamek sekundy, po jej pojawieniu się, koło jej ucha
przemknął zielony płomień i trafił prosto w postać za nią. Odwróciła się i
zobaczyła nie kogo innego jak Syriusza Blacka.
-NIEEE!- wydarł się na cały głos Harry. Zanim
Mary zdążyła chociażby wyciągnąć różdżkę, poczuła jak ktoś pcha ją w dół.
-Siedź tu, głupia dziewczyno!- warknął
Alastor Moody, odchodząc. Mary rozmasowała sobie łokieć i spojrzała na
Hermionę, która się tam właśnie ukrywała. Dziewczyny chwyciły się za ręce i
razem patrzyły na to co się działo w milczeniu. Mary znalazła swojego tatę,
który walczył z Nimfadorą Tonks. Oglądała ich pojedynek, czując coraz większą
ochotę na płacz. Miała nadzieję , że to tylko sen.
-Mary… Mary, chodź szybko- Hermiona
pociągnęła ją za sobą- Musimy znaleźć Harry’ego.
Mary biegła za przyjaciółką, jednak nadal
patrząc się na tatę, który w pewnym momencie został chyba oszołomiony, bo
wylądował najwyraźniej nieprzytomny w rogu Sali.
W tedy już nie dała sobie rady i zaczęła
płakać. Neville też ją objął, najwyraźniej wszystko rozumiejąc i pomógł w
biegu. Jednak zanim dobiegli do reszty, to już zaczęli pojawiać się pracownicy
Ministerstwa. Jeden z ich, ją zaczepił.
-Nadal są tam śmierciożercy?
Jednak ona nie dała rady nic mówić. Płakała i
powtarzała wciąż mój tata, mój tata, mój tata…
-Proszę dać jej spokój- zawołał Albus Dumbledore, do pracownika Ministerstwa.
~*~
Annabeth siedziała na fotelu, patrząc tępo na
siostrę. Nie wierzyła w to co właśnie usłyszała.
-Sprzedałaś, własnego ojca.- powiedziała jej
chłodno. Mary spojrzała z przerażaniem na siostrę, bała się właśnie takiej
reakcji. Zaczęła tarmosić rękaw sweterka, z nerwów.
-Annie, to nie tak.-odparła szybko Mary,
łapiąc czkawkę od płaczu. Annabet jednak wstała i odeszła do siostry- Proszę,
zrozum mnie.
-Pomyśl, teraz o matce! Dopiero co umarł wujek, a ty jeszcze
wsadziłaś jej męża do Azkabanu, idiotko!-utrzymywała zimny ton, wstała i
zwracając się do Dumbledore’a- Chcę natychmiast wrócić do domu. Moja mama, mnie
teraz potrzebuje.
-Nie wyrażam zgody.- zawołała z tyłu Umbrige.
Annabeth jednak utkwiła wzrok na Dumbledorze.
-Możesz się spakować.- odparł Dumbledore.
Annabeth kiwnęła głową i już miała wychodzić, gdy Mary jeszcze raz spróbowała,
wytłumaczyć się siostrze.
-Annie, proszę cię…
-To twój ojciec!- wrzasnęła po raz pierwszy
Annabeth, patrząc wściekle na siostrę. Nie rozumiała jej toku myślenia, co nią
kierowało i w ogóle co jej siostra miała w głowie- Porównaj go, do ojca Draco! Twój
ojciec, karmił cię, pracował żebyś miała co na dupę włożyć, nigdy nie podniósł
na ciebie ręki i wychował cię! A ty wysłałaś go do Azkabanu, zamiast pomóc
mu, gdy jakaś szmata go oszołomiła?! – krzyczała, nie zwracając uwagi na łzy
siostry. Całkowicie jej nie rozumiała- Gówno z ciebie, a nie córka.
Po czym wyszła trzaskając drzwiami.