piątek, 18 września 2015

Lekcja 2

Wiesz jak wygląda w rodzinie życie? Sam wiesz poważnie, wszyscy
Wszystko wiedzą, lecz wierzą w nieprawdę.

Zazwyczaj środek czerwca charakteryzował się całkowitym brakiem jakichkolwiek podręczników w pokoju wspólnym Gryffindoru. Jednak to nie przeszkadzało Hermionie i Marybeth odrabiać właśnie jedno z zadań z eliksirów które dostały na wakacje.
-Odpuściłybyście sobie, chociaż teraz.- powiedział do nich Ron Weasley, zajęty właśnie graniem w eksplodującego durnia wraz z Neville’ m oraz Harry’ m. Nie rozumiał dziewczyn. Przecież było już po SUM’ach, prawda była taka że one nawet nie miały pewności czy napisały na wystarczającą ilość punktów egzamin z eliksirów, a już robią pracę domową zadaną dwa dni wcześniej. A miały na to ponad dwa miesiące!
-To że ty Ron, nie masz w sobie za knuta ambicji nie oznacza że każdy ma taki problem.- odparła Mary, nie odrywając wzroku od swojego eseju.
-Poza tym jestem bardzo ciekawa jak sam napiszesz esej na trzy rolki pergaminu i wyjaśnisz jakie są skutki tak pogiętej trucizny.
-Ależ to bardzo proste, Hermiono!-zawołał natychmiast Harry, szczerząc zęby- Śmierć.
Chłopcy wybuchli śmiechem, a siedząca blisko od nich Ginny, cicho zachichotała. Natomiast Hermiona wymieniła z Mary zażenowane spojrzenia. Oni naprawdę byli aż tak ograniczeni czy tylko udawali?
-Bardzo zabawne.-skwitowała z irytacją Hermiona, wracając do pisania eseju, nie mając zamiaru więcej zwracać uwagi na zachowanie przyjaciół.
-Poza tym nie ma większego sensu w pisaniu tego.- westchnął ciężko Neville, gdy minęła już pierwsza salwa śmiechu-  I tak nie zdam, na więcej niż Nędzny…
-Harry, coś ci jest?- przerwała mu Mary, patrząc z uwagą na przyjaciela, który właśnie rozmasowywał swoją bliznę. Wszyscy zwrócili się do niego z niepokojem. Mary wstała i podeszła do Harry’ego, kładąc dłoń na jego ramieniu-Wszystko, okej?
-Nie.-odpowiedział natychmiast, zrywając się na równe nogi i wybiegając z pokoju wspólnego.
-Harry!-zawołała Hermiona, wybiegając z pokoju wspólnego tuż za Harry’ m. Za nimi popędził Ron z Mary.-Wyjaśnisz nam co się stało!?
-On torturuje Syriusza!- zawołał Harry.
-Co? Zaczekaj!- zawołała Marybeth, dysząc już ze zmęczenia-Proszę cię, stój! HARRY!
-Czego ty nie rozumiesz?!-odparował – Mary, wyobraź sobie że w pewnej chwili ktoś zabije twoich braci, twoją mamę i tatę! Zostałaby cię tylko Monrose! Nie ryzykowałabyś dla niej?
-Harry!- przerwała mu z wyrzutem Hermiona, widząc kątem oka minę swojej przyjaciółki. Wiedziała że nie mógł użyć gorszego argumentu- A może to tylko podstęp? Może ON chciał abyś właśnie to zobaczył?
-Hermiono, zrozum że ja nie mam już nikogo innego.- naciskał Harry. Mary wymieniła z Hermioną znaczące spojrzenia.
Czy naprawdę choć ta klasa nie mogła zakończyć się spokojnie?
~*~
-Draco!- do dormitorium chłopaków weszła właśnie Pansy Parkinson. Draco, Dafne i Annabeth spojrzeli w jej kierunku, zastygając w bezruchu. Pansy weszła w bowiem najgorszym możliwym momencie, albowiem zabawa z fasolkami trwała nadal i właśnie cała trójka wyrywała sobie litrową wodę.
-Co…- zaczął Draco, a wtedy Annabeth pociągła wodę w swoim kierunku, wylewając ją wokół siebie a w szczególności na spodnie Dracona. Dafne zareagowała natychmiastowym krzykiem, jednak jej przyjaciółka całkowicie to zignorowała i wlała w siebie jak najwięcej płynu.-Zostaw!
-Umbrige wzywa całą brygadę inkwizycyjną.- przerwała im Pansy, nie rozumiejąc czemu cała trójka robiła tyle krzyku o zwykłą wodę- Coś ważnego, więc się pośpiesz… zaczekam na ciebie.- dodała jeszcze na odchodnym.
-Głuche jesteście? –warknął do dziewcząt, patrząc ze złością na swoje mokre spodnie- Wynoście się stąd, muszę się przebrać! I oddajcie mi wodę!
-Draco, bez ciśnienia.- odparła Dafne szczerząc zęby. – Umbrige nie zając nie ucieknie.
-Chyba ze idziesz do niej na HERBATKĘ.- dodała jeszcze Annabeth- Bo przecież każdy młody arystokrata pije HERBTKĘ z panią dyrektor, bo HERBATKA…
Po chwili były już na korytarzu zanosząc się śmiechem. Draco bowiem stanowczo przesadzał z podlizywaniem się Umbrige, w Annabeth wzbudzało to niesamowitą żałość. Jej osobiście Umbrige była całkowicie obojętna, póki nic do niej nie miała. Ale w sumie co miałaby do niej mieć?  Pyskowała? Nie. Siedziała cicho na lekcjach, robiąc co Umbrige chce.
Dafne i Annabeth postanowiły wziąć sobie po kieliszku dobrego wina korzennego i posiedzieć w pokoju wspólnym.  Najpierw tematy były dość bezpieczne, ale nagle Dafne zeszła na złe tory.
-Wczoraj Pucey patrzył się na ciebie, całą noc.-Annabeth opuściła wzrok na kieliszek. Nagle wyobraziła sobie że zamiast wina jest tam wódka i wypiła wszystko. Dafne podała jej butelkę.
-Wiesz jaka jest sytuacja.
-Annabeth, on nie wróci.
Nagle coś poczuła. Ostatnio miała takie uczucie, gdy Dafne powiedziała jej że Aaron podobno ją zdradzał. Jakby ktoś wbił jej nóż prosto w serce.
-Zamknij się, Dafne. – warknęła patrząc jej prosto w oczy- Bo gówno wiesz.
-Hahahah. A kiedy ostatnio rozmawialiście?
-Co ciebie to obchodzi? Proszę cię o pomoc? Żaliłam ci się kiedyś? Nie. Więc zajmij się swoimi problemami, cholera wie czy któryś ci wczoraj dziecka nie zrobił- po czym wstała i jak najszybciej wyszła.
Annabeth szybko zamrugała, uspakajając się w jednym momencie. Wizja tego, jakby mogła skończyć się ta wymiana zdań, niewiarygodnie ją uspokoiła. Wymusiła na twarzy uśmiech i spojrzała niechętnie na przyjaciółkę.
-Wolałabym czerwone wino.- wymamrotała, patrząc się na niemal pusty kieliszek. W tedy Dafne zaczęła mówić o wakacjach, jednak Annabeth kompletnie jej nie słuchała. Samo wspomnienie Aarona, z ust kogokolwiek rozbrajało ją całkowicie. Prawda była taka, że nadal niesamowicie go kochała.   Ne miało znaczenia że miał dziewczynę,  że przez cały rok chodził do innej szkoły, że ją ignorował całe wakacje, że złamał wiele obietnic  i że nie odezwał się ani słowem. Natomiast ogromną wartość miała jego obietnica w dniu zerwania. Nie odbieraj tego jako koniec, bo tak nie jest.  Odebrała to jako obietnice zejścia się. Musiała w to wierzyć, bo nic innego jej nie trzymało w całości. Właśnie przez tą obietnicę, dziewięć miesięcy tęsknoty nabrały jakiegoś sensu. Postanowiła, że nie da sobie wmówić że to koniec.
-Witaj śliczna- nagle ktoś dosiadł się koło niej, dając na przywitanie całusa w policzek. Od razu wytarła policzek z obrzydzeniem i spojrzała na Pucey’a.
-Co ty wyprawiasz?- odpowiedziała, nie rozumiejąc jego zachowania. Nienawidziła gdy ktoś obśliniał jej cały policzek na przywitanie, chociaż wcześniej zamienili może dwa zdania.
-Co pijesz?- odpowiedział zwinnie, udając że nie słyszał tonu Annabeth.-Wino francuskie, 1950- odpowiedział sam sobie-mogę trochę?- jego pewność siebie i arogancja, wręcz zadziwiły Annabeth. Biorąc pod uwagę że przyjaźniła się z Draco i Blaise’m, zdawała sobie sprawę z tego jak chłopaki, potrafią być bezczelne by zaimponować w jakikolwiek sposób dziewczynie. Myślała zawsze, że na nią coś takiego nie będzie działać, jednak gdy Pucey machnął różdżka by przywołać kieliszek i zaczął pić jej wino, w pewnym sensie zaczęła go podziwiać. W sumie sama nie wiedziała czemu, co prawda był przystojny ale kompletnie nie dorównywał Aaronowi.
-Za pomyślność- wzniosła toast. Pucey uśmiechnął się, zadowolony z siebie.
-Za ciebie.
Dafne zmyła się, zostawiając ich samych. Pucey jeszcze bardziej zbliżył się do Annabeth i mocno ją objął. Zaczął ją komplementować, głaskał po dłoni i przymierzał się do pocałunku. Annabeth była jednak obojętna mimo tego uśmiechała się, szczerząc woje białe zęby. Najbardziej martwił ją fakt, że nie mogła skupić się na tym co mówił Pucey, ponieważ wydawało jej się że Aaron stoi za nią i podsłuchuje. Jednak przyzwyczaiła się do tego, już dawno temu.
-To co ty na to?- zapytał będąc już tak blisko, że doskonale wyczuła jego oddech przy swoim uchu.
-Tak, tak- wymamrotała, odrywając się od wspomnień i próbując nie pokazać, jak kompletnie jest zdezorientowana.
-To kiedy, mm?
-A to już, za dużo byś chciał wiedzieć.- uśmiechnęła się szeroko.
-Bo chcę wiedzieć kiedy, przyjedziesz do mnie?- zaśmiał się, a Annabeth nagle uświadomiła sobie jak wiele przeoczyła.
-Dokładnie.- przybliżyła się i położyła słoń na jego kolanie- Nie wolałbyś niespodzianki?
Pucey już miał odejść, wydawało mu się że Annabeth go ignoruje, a jego męskie ego nie pozwalało mu na coś takiego. Jednak gdy  dziewczyna zbliżyła się do niego, znowu poczuł triumf.
Nachylił się i powiedział że jednak woli być uprzedzony gdy, nagle Draco  rzucił się na fotel obok i od razu chwycił wino.
-O, francuskie. Daj kieliszek- Annabeth zawsze rozbawiał Draco. Uwielbiała go, jego bezpośredniość i to jak potrafi otworzyć się przy bliskich sobie osobach. Szybko dopiła resztkę wina i mu podała kieliszek, całkowicie ignorując zdziwioną minę swojego nowego adoratora. Draco był jak brat. Niemal jak Bruno.
-Otrułeś herbatką Umbrige?- zapytała, zaskoczona nieco , że Draco tak szybko już wrócił. Chłopak spojrzał na nią z nad kieliszka.
-Pani dyrektor mnie bardzo lubi. A tak serio, to wysłała mnie do dormitorium, Merlin wie dlaczego.
Pucey ignorując już rozmowę przyjaciół mocniej objął Annabeth i mruknął jej coś do ucha. Dziewczyna uniosła brwi i spojrzała na niego. Wzrok miał utkwiony w jej ustach. Gdy zaczął się pochylać, sama odchyliła głowę do tyłu, ze skwaszoną miną.
W pewnym sensie honor Pucey’a uratował jakiś chłopak, z drugiej albo trzej klasy. Podszedł bowiem do nich i delikatnie trzęsącym się głosem powiedział że Umbrige wzywa Annabeth i Dracona.
-Pani dyrektor, mówiła że chodzi o waszych rodziców.
Ślizgoni wymienili spojrzenia. Annabeth wstała, nie zważając na adoratora i podziękowała chłopaczkowi. Draco poszedł tuż za nią.
-Myślisz że o co może chodzić?- zapytał Draco, równie spięty co Annabeth. Dziewczyna szła jakby na szpilkach, bojąc się że każdy ruch może ją kosztować upadek ze schodów.  Rodzice? Co się stało? Może zachorowali? Albo uznali że po SUMach mogą już z Mary wrócić do domu? Jednak.. co do tego miałby Draco? Po chwili dotarł do nich również Teodor.
-Chodzi o twojego ojca?- zapytał Draco, gdy Teodor chwytał za rękę Annabeth. Uśmiechnął się do niej, dając jej tym pewność siebie.
-Tak.- odparł.- Domyślacie o co może chodzić?
Zaprzeczyli ruchem głowy.
Gdy w końcu dotarli do gabinetu Umbrige, Draco otworzył Annabeth drzwi i puścił ją pierwszą.  Dziewczyna ostatnio była tak zestresowana przed SUMem ze Zaklęć.  Nawet nie przywitała się, tylko dała pokierować się Draconowi na obrzydliwie różowe krzesło. Cały czas miała w głowie jedna myśl o co tu kurwa chodzi?
Umbrige stała przy oknie wpatrując się w coś oddali.  Było to dziwne, bo nie dość że było już ciemno, to Umbrige wcale nie miała jakiegoś zniewalającego widoku. Miała jakieś liście we włosach i ubłocony płaszczyk, zupełnie jakby wybrała się na nocny spacer po Zakazanym Lesie. Annabeth nie mogła uwierzyć, że dyrektorka pozwoliła sobie na jakichkolwiek gości w gabinecie tak wyglądając.
-Niestety, sytuacja jest na tyle krytyczna że nie wyobrażam sobie innego wyjścia.- powiedziała zachrypniętym głosem. Ślizgoni wymienili zdenerwowane spojrzenia.-Wasi ojcowi zostali złapani w Ministerstwie Magii w… niedorzecznie kompromitującej sytuacji.- pierwszą myślą Annabeth był romans pomiędzy jej ojcem a panem Lucjuszem, jednak szybko wybiła to sobie z głowy- Są już w drodze do Azkabanu.
-Proszę?- wyrwała się natychmiast Annabeth wstając. Teodor wziął głęboki oddech i pokiwał głową, jakby się tego spodziewał a Draco  schował twarz w dłoniach.
Umbrige odwróciła się do nich, najwyraźniej zaskoczona tonem ślizgonki.
-Gdzie twoi bracia, młoda damo? Zresztą… daleko nie uciekną.
-Co ma pani ma myśli?- zapytał Teodor, patrząc na nią jak na wariatkę. Na cholerę bracia Annabeth mieliby uciekać?
-Myślę, że procesy o śmierciożerstwo ruszą już w przeszłym tygodniu. Tymczasem…
-O nie, nie wrobicie mojego ojca drugi raz!- wrzasnęła natychmiast Annabeth- Mój tata, został uniewinniony piętnaście lat temu, nie macie żadnych dowodów na to że kiedykolwiek był śmierciożercą, więc dajcie wreszcie mi i mojej rodzinie, święty spokój!
-Ależ moja droga..- Umbrige ze śmiertelnie fałszywym uśmiechem podeszła do Annabeth. Położyła dłonie na sercu i wyszeptała czule- Wasi ojcowie  są wrogami Ministerstwa. – dyrektorka była o głowę niższa od Annabeth i dość zabawnie wyglądała mówiąc do niej, jakby tłumaczyła siedmiolatce że zbyt wiele czekoladowych żab, może jej zaszkodzić- A więc, i wy nimi jesteście.- tok myślenia tej kobiety przeraził całą trójkę, jednak każdego w zupełnie inny sposób.  Dla Annabeth było to niedorzeczne do tego stopnia, że aż opadła na krzesło i uśmiechnęła się z niedowierzaniem. Ona śmierciożercą? Ledwo co, wiedziała że taki ruch w ogóle istniał. Natomiast Draco zaczął się trząść z nerwów. Zdawał sobie sprawę z tego, że to wszystko to prawda. Teodor natomiast zastanowiło, jak jego matka to przyjęła. – Myślę, że dementorzy są już w drodze.
Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, drzwi się otworzyły. Stał w  nich nie kto inny jak Albus Dumbledore.
-Tak uważałem Dolores, że jednak nie zajmiesz mojego gabinetu.- powiedział Dumbledore, jednak nie wchodząc do środka. Odsunął się i wpuścił do gabinetu zapłakaną blondynkę, która jednak nie chciała wejść.
-Jezu, Mary co się stało?- Annabeth podeszła do siostry, zapominając już o swoim zdziwieniu gdy zobaczyła byłego dyrektora.  Przytuliła ją i wytarła rękawem łzy z policzka- Mary?
-Annie, ja inaczej nie mogłam- wyszlochała Mary, obejmując  siostrę i przy okazji smarkając jej na bluzkę.-Annie..
Po mimo tego, że Annabeth nienawidziła tego zdrobnienia, to mocno przytuliła siostrę. Jeszcze nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo znienawidzi siostry.
~*~
Mary szła wraz ze swoimi przyjaciółmi ciemnym korytarzem, w Departamencie Tajemnic. Światła z różdżek delikatnie rozjaśniały drogę  i pozwalały na odczytanie numerów na regałach wraz z przepowiedniami.
-To chyba tu!- krzyknęła w pewnej chwili do Harry’ego.
-Harry.... tu jest twoje nazwisko -powiedział cicho Neville, podchodząc do Mary.  Harry od razu ruszył w  ich kierunku i sięgnął  pewnie po przepowiednie. Mary wzięła kilka szybszych oddechów, bojąc się że ta przepowiednia to jakaś pułapka, która zaraz zacznie zionąć ogniem lub wybuchnie im w rękach.
Po chwili w głowie Mary pojawił się głos, który zmroził jej krew w żyłach. Od razu cofnęła się, zupełnie jakby źródło tego okropnego głosu, chowało się za regałem. Jednak słowa wydobywały się z przepowiedni.
 Oto nadchodzi ten który ma moc pokonania Czarnego Pana. Czarny Pan naznaczy go jako równego sobie , ale on będzie miał moc jakiej Czarny Pan nie zna. Bo żaden nie może żyć, kiedy drugi przeżyje...
-Co to może znaczyć?- zapytała cicho, gdy pierwszy szok minął- Harry, to o tobie prawda?
-No... nie wiem- odpowiedział po chwili, patrząc się na swoją przyjaciółkę. Widział strach w jej oczach, zastanowił się w jaki sposób dziewczyna nie trzęsła się ze strachu, tylko zachowywała zimną krew.
 -My… my chyba musimy wracać- Mary starała się, myśleć logicznie- To musi zobaczyć Dumbledore. My i tak nie wiemy co trzeba z tym zrobić
-On ze mną nie gada- mruknął ponuro Harry- Dobrze o tym wiesz. Zresztą, gdzie mamy go szukać?
-Harry,!- zawołała Hermiona unosząc  różdżkę. Harry odwrócił się i natychmiast przygotował się do ataku. Mary jednak postanowiła trzymać się z tyłu, widząc nadchodzącą postać w masce i długiej czarnej szacie. Znała idącą ku nich istotę. Nie raz widziała w gazetach, zdjęcia śmierciożerców.  Nadchodzili ze wszystkich stron.
-Gdzie jest Syriusz?- Harry przerwał panującą ciszę, celując różdżką w jednego ze śmierciożerców.
-Powinieneś zauważać różnicę,  pomiędzy snem- Mary poczuła jak kropelki potu na swoim ciele, gdy usłyszała już pierwszą sylabę wymawianą przez owego śmieriożerce. Znała bowiem, ten głos aż za dobrze. Gdy zobaczyła długą czarną różdżkę, była pewna że stoi przed nią Lucjusz Malfoy, stary przyjaciel rodziny, przyjaciel z pracy taty który zawsze dawał jej prezent na Boże Narodzenie. Gdy zdjął maskę, delikatnie się za trzęsła. Lucjusz zawsze wzbudzał u niej respekt i przy tym delikatny strach.  Teraz stała i celowała w niego różdżką.- a prawdą. Widziałeś tylko to, co Czarny Pan chciał abyś zobaczył. A teraz daj mi przepowiednie.
-Zniszczę ją jeśli komuś coś zrobisz.- powiedział Harry, mocno trzymając kulę w swojej dłoni.
-Oooh, lubi się bawić.- za Lucjuszem, pojawiła się druga postać. Tym razem kobieta, cała ubrana na czarno, z ciężko opadającymi powiekami, które wzbudziły w Mary obrzydzenie.  Nawet nie mogła się skupić, na słowach czarownicy.
-Bellatriks Lestrange- powiedział Neville patrząc z nienawiścią na kobietę. No tak, oczywiście Mary przypomniała sobie Bellatriks z okładki Proroka Codziennego. Wcale nie pomogło jej w to w budowaniu w sobie odwagi, na starcie ze śmierciożercami.
-Hmm... Neville Longbottom, czyż nie?- zaśmiała się kobieta- Jak tam rodzice?
-Poczują się  lepiej jak ich pomszczę!- zapewne w ruch poszły by różdżki, gdyby nie szybka reakcja Mary, która dźgnęła Neville’a w bok, oraz Lucjusza który używając swojego spokojnego tonu, załagodził sytuację. 
-Dlaczego Voldemort, chciał abym dostał ją w swoje ręce? – zapytał Harry,  wymachując przepowiednią.
-Śmiesz, wymawiać jego imię? – słowa Harry’ego, najwyraźniej zirytowały Bellatriks- Ty plugawy, mieszańcu!
-Nie krzycz, bo nie robisz na nikim wrażenie- powiedział  Lucjusz spokojnym tonem, po czym spojrzał na Pottera i  zaczął mówić szyderczo- Czy Dumbledor nigdy ci nie powiedział, prawdy o twojej bliźnie?
Pewność siebie, na twarzy Pottera zaczęła powoli ustępować zdziwieniu i nie pewności. Mary stała z tyłu, więc nie było jej dane, śledzić emocje Harry’ego, jednak modliła się by jej przyjaciel nie dał się zmanipulować Lucjuszowi.
-Tajemnica, związana z twoja blizną, jest ukryta w przepowiedni, Potter. Dumledore, nigdy ci nie powiedział, prawdy?- Lucjusz miał zagadkowy, mroczny ton- A Czarny Pan, tak długo się zastanawiał… Nie chcesz poznać, prawdy Potter? O swojej, bliźnie, o swoim życiu?
-Nie słuchaj go.-  wyszeptała Mary, mając nadzieję że ją usłyszy- Harry, nie słuchaj...
-Przepowiedni może dotknąć, tylko ta osoba, której ona dotyczy, masz więc wyjątkowe szczęście.  Nie zastanawiało cię, nigdy, co łączy ciebie z Czarnym Panem? Tajemnica skryta w twojej bliźnie... chcesz ją poznać, oboje o tym wiemy. Wystarczy że podejdziesz do mnie... daj mi przepowiednie, a dowiesz się prawdy o samym sobie. Wystarczy że wyciągniesz dłoń, Potter.
Zapadło kilka sekund ciszy, przez które Mary robiła co tylko mogła, by przekazać do umysłu Harry’ego jeden, jedyny komunikat nie daj mu się zwieść.
-Czekałem czternaście lat- wyszeptał Potter, a Mary poczuła jak nogi się pod nią uginają. No to, już koniec.
-To wiem-powiedział Lucjusz, cmokając. Mary zauważyła że śmierciożercy zaczęli się, niebezpiecznie zbliżać.
-Więc poczekamy jeszcze chwilę. TERAZ!- krzyknął Harry.
-DRĘTWOTA!- krzyknęli  wszyscy równocześnie celując  w śmierciożerców. Wszyscy wbiegli w korytarze, regałów proroctw.   Mary wbiegła za Harry’m po chwili spotkali też Rona i Hermionę, a wówczas rozpoczęła się walka. Mary nie myślała zbytnio nad zaklęciami, ku swojemu zdziwieniu waliła nimi na oślep i to działało.
W pewnej chwili, wszyscy znaleźli się w punkcie wyjścia.  Z daleka zobaczyliśmy jak jeden z śmierciożerców, leci do nich a w tedy Ginny krzyknęła reducto, a wszystkie regały zaczęły się walić, prosto na czarodziei.
-Wiejemy!- krzyknął Potter
Biegli przed siebie, jak oszalali. Prosto, korytarzem, nie zastanawiając się co może być dalej. W pewnej chwili, wszyscy zaczęli lecieć w dół, prosto na kamienną posadzkę. Mary przypomniała sobie, to uczucie gdy po raz pierwszy stanęła na Wieży Astronomicznej, i zastanowiła się jakby to było spadać w dół. Lecąc wówczas, wrzeszczała przerażona. 
Nagle Hermiona rzuciła jakieś zaklęcie, które amortyzowało upadek. 
-Wszystko dobrze?- zapytała Mary, pomagając wstać Hermionie, która nie wyglądała za dobrze.
-Tak, dziękuję.
-Harry!- zawołała Mary, widząc jak Wybraniec, szedł w stronę kamiennej zasłony, na szczycie wyboistej Sali.
-Słyszycie te głosy?-zapytał chłopak, patrząc tępo w zasłonę. Mary wymieniła spojrzenie z Hermioną. Nic nie słyszały. Jednak Luna i Harry, tak.
Najpierw było pusto... całkowita cisza, wszyscy stali w miejscu, nie wiedząc co mają robić.  Ale nagle śmierciożercy pojawili się znikąd. Wszystko pociemniało, a jakiś wiatr rozdzielił wszystkich.
-Za ręce!- ryknęła Mary, ale udało jej się chwycić, jedynie dłoń Pottera. Stali tak dość długo, jednak w pewnej chwili Mary poczuła uderzenie w brzuch i mocno pociągnięcie za włosy. Zdziwiona bólem,  puściła dłoń Harry’ego i już po chwili stała, uwięziona przez jednego ze śmierciożerców z przyłożoną do gardła różdżką.
Gdy mgła śmierciożerców już znikła, Mary zobaczyła jak Harry stał na środku Sali, patrząc na swoich przyjaciół. Natomiast ona czuła jak ktoś trzyma ją za włosy od tył i trzyna rozdzkę przy jej skroni.
-Marybeth!- usłyszała swoje imię, z drugiego końca Sali. Szybko spojrzała w tym kierunku i zobaczyła jak jej własny ojciec, prowadził Lunę w jej kierunku- Co ty tu, do cholery robisz?!
-Tata?- wyszeptała, nie mogąc wierzyć własnym oczom. Ale to był na pewno tata. Szedł w jej kierunku, by w końcu pchnąć Lunę do śmierciożercy który przetrzymywał Mary. Sam chwycił swoją córkę.
-Zwariowałaś? Po czyjej ty jesteś stronie?
Mary nie mogła w to wszystko uwierzyć. Co prawda, domyślała się że tata ma coś wspólnego z Tym Którego  Imienia Nie Wolno Wymawiać, jednak czym innym są marne domysły w zimne wieczory niż widok swojego taty wśród śmierciożerców.
-Czy wy naprawdę, sądziliście ze banda dzieciaków, może z nami wygrać?- Lucjusz oderwał już wzrok od rodzinnego dramatu i utkwił go w Harry’m-Ułatwię ci to wszystko Potter. Albo dasz mi ta przepowiednie, teraz. Albo będziesz patrzyć na śmierć, swoich przyjaciół.
Harry rozejrzał się po swoich przyjaciołach, poszukując jakiejś porady. Mary nie wiedziała co ma powiedzieć, milczała. Fakt że w tedy trzymał ją jej własny ojciec zamiast obcego mordercy, ani trochę jej nie pocieszał.  W końcu Harry podał Lucjuszowi przepowiednie, a wówczas ktoś pojawił się tuż za nim.
-Zostaw mojego syna chrzestnego.- wypowiedziała postać, za Lucjuszem. Dokładnie w tej samej chwili Mary poczuła mocne szarpnięcie w okolicach pępkach i momentalnie zabrało jej się na wymioty. Zacisnęła mocno powieki, gdy nagle wylądowała w salonie swojego domu.
-Zostań tu, Mary. Schowaj się u siebie, wrócę zaraz. –ucałował ją w czoło po czym zniknął. Mary jednak nie posłuchała ojca, tylko siedziała nadal na podłodze salonu. Mama na pewno już spała, skrzat domowy zapewne karmił zwierzęta. A ona zwinęła się w kłębek i zaczęła szlochać, z bezsilności. Była pewna że i tak nikt tego nie zauważy.
-Co panienka tu robi?- Fetek, nagle pojawił się w drzwiach. Patrzył się swoimi ogromnymi, zielonymi oczami na Mary- Zrobić panience coś do picia?
-Nie, dziękuje, Fetku.- wymamrotała dziewczyna, wstając- Proszę nie mów nikomu, że tu byłam. Zabraniam ci, rozumiesz?
-Oczywiście, panienko!
Mary szybko wbiegła na piętro i  wbiegła do sypialni swojej i Annabeth. Dziewczyny od zawsze dzieliły ze sobą pokój, chociaż mogły mieć oddzielne.  Ten pokój był dosłownie mieszanką wybuchową tych dziewcząt, jedna strona nie pasowała kompletnie do drugiej. Po prawej stronie, gdzie na podwyższeniu znajdowało się łóżko Mary, wszystko było w ładnych, pastelowych barwach, natomiast część Annabeth utrzymywała się w kolorystyce biało-czarno-szarej. Według Mary, strasznie ponurej. 
Mary jak najszybciej wdrapała się na swoje łózko i wyciągnęła z komódki pergamin i ołówek. Zaczęła szybko pisać o tym co się stało w Ministerstwie Magii. Nie zauważała nawet, setki błędów na które zwracała zawsze tak wielką uwagę. Ignorowała swoje łzy, opadające na pergamin i w końcu skończyła pisać. Zbiegła po schodach i weszła do gabinetu taty. Obudziła puchacza i dała mu list, cała się trzęsąc. Gdy puchacz odleciał, poszła do salonu i usiadła na sofie. Patrzyła się tępo na płomień w kominku, próbując się jakoś uspokoić oddech.
Tata na pewno wrócił do Ministerstwa i na pewno działo się tam coś okropnego, skoro  przeteleportował ją do domu. Może postanowili po kolei zabijać wszystkich obecnych tam uczniów? Albo ich torturować? Przecież, niemożliwym było, aby ich ot tak wypuścili. Musi tam wrócić, pomóc im! Ministerstwo  może się spóźnić! Tylko jak tam się znaleźć? Miotła, to był zły pomysł. Jednak tato, kiedyś uczył ją teleportacji.
Zaczęła myśleć o wszystkich salach jakie znała, i analizować wszystko co o nich wie. Po jakiejś minucie, zrozumiała że znajdowała się w Sali Śmierci.
Wylądowała w najbardziej nietrafnym momencie i miejscu. Dosłownie w ułamek sekundy, po jej pojawieniu się, koło jej ucha przemknął zielony płomień i trafił prosto w postać za nią. Odwróciła się i zobaczyła nie kogo innego jak Syriusza Blacka.
-NIEEE!- wydarł się na cały głos Harry. Zanim Mary zdążyła chociażby wyciągnąć różdżkę, poczuła jak ktoś pcha ją w dół.
-Siedź tu, głupia dziewczyno!- warknął Alastor Moody, odchodząc. Mary rozmasowała sobie łokieć i spojrzała na Hermionę, która się tam właśnie ukrywała. Dziewczyny chwyciły się za ręce i razem patrzyły na to co się działo w milczeniu. Mary znalazła swojego tatę, który walczył z Nimfadorą Tonks. Oglądała ich pojedynek, czując coraz większą ochotę na płacz. Miała nadzieję , że to tylko sen.
-Mary… Mary, chodź szybko- Hermiona pociągnęła ją za sobą- Musimy znaleźć Harry’ego.
Mary biegła za przyjaciółką, jednak nadal patrząc się na tatę, który w pewnym momencie został chyba oszołomiony, bo wylądował najwyraźniej nieprzytomny w rogu Sali.
W tedy już nie dała sobie rady i zaczęła płakać. Neville też ją objął, najwyraźniej wszystko rozumiejąc i pomógł w biegu. Jednak zanim dobiegli do reszty, to już zaczęli pojawiać się pracownicy Ministerstwa. Jeden z ich, ją zaczepił.
-Nadal są tam śmierciożercy?
Jednak ona nie dała rady nic mówić. Płakała i powtarzała wciąż mój tata, mój tata, mój tata…
-Proszę dać jej spokój- zawołał  Albus Dumbledore, do pracownika Ministerstwa.
~*~
Annabeth siedziała na fotelu, patrząc tępo na siostrę. Nie wierzyła w to co właśnie usłyszała.
-Sprzedałaś, własnego ojca.- powiedziała jej chłodno. Mary spojrzała z przerażaniem na siostrę, bała się właśnie takiej reakcji. Zaczęła tarmosić rękaw sweterka, z nerwów.
-Annie, to nie tak.-odparła szybko Mary, łapiąc czkawkę od płaczu. Annabet jednak wstała i odeszła do siostry- Proszę, zrozum mnie.
-Pomyśl, teraz o matce!  Dopiero co umarł wujek, a ty jeszcze wsadziłaś jej męża do Azkabanu, idiotko!-utrzymywała zimny ton, wstała i zwracając się do Dumbledore’a- Chcę natychmiast wrócić do domu. Moja mama, mnie teraz potrzebuje.
-Nie wyrażam zgody.- zawołała z tyłu Umbrige. Annabeth jednak utkwiła wzrok na Dumbledorze.
-Możesz się spakować.- odparł Dumbledore. Annabeth kiwnęła głową i już miała wychodzić, gdy Mary jeszcze raz spróbowała, wytłumaczyć się siostrze.
-Annie, proszę cię…
-To twój ojciec!- wrzasnęła po raz pierwszy Annabeth, patrząc wściekle na siostrę. Nie rozumiała jej toku myślenia, co nią kierowało i w ogóle co jej siostra miała w głowie- Porównaj go, do ojca Draco! Twój ojciec, karmił cię, pracował żebyś miała co na dupę włożyć, nigdy nie podniósł na ciebie ręki  i wychował cię!  A ty wysłałaś go do Azkabanu, zamiast pomóc mu, gdy jakaś szmata go oszołomiła?! – krzyczała, nie zwracając uwagi na łzy siostry. Całkowicie jej nie rozumiała- Gówno z ciebie, a nie córka.

Po czym wyszła trzaskając drzwiami. 

piątek, 4 września 2015

Lekcja 1

od wódki rozum krótki, lecz pomysły przednie

Pomięła ruchoma fotografie, błądząc wzrokiem po grupce roześmianych i skupionych na sobie slizgonow. Żadne z nich nie zwróciło większej uwagi na swoja rówieśniczkę z domu Lwa, która siedziała i z nad podręcznika do eliksirów śledziła ich każdy ruch. Nie rozumiała ich, ani trochę. Dlaczego oni byli zawsze tacy radośni? Gdzie znajdowali tyle powodów do radości?
Grupka slizgonow składała się z trzech chłopców i trzech dziewcząt, choć dość często dołączała do nich również Pansy Parkinson- średniego wzrostu dziewczyna o spłaszczonej twarzy mopsa i podłym charakterze, która dyrygowała banda zakochanych na zabój w owych chłopaków, dziewczyn. Ale wówczas Pansy miała poważna rozmowa z profesor Sprout, za obrażenie jej uczennicy. Mimo problemów panny mopsa, pozostała szóstka świetnie się bawiła.
Z samego wyglądu cala ta banda, niezwykle się różniła. Może oprócz ubrań- wszyscy mieli drogie, markowe ubrania. Nie byle, jakie tam szaty od pierwszej lepszej tkaczki na Pokątnej.
Wszyscy mieli odzienie szyte na zamówienie, a wysoki ciemnoskóry brunet ponoć dostał swój czarny garnitur prosto z Francji. Dziewczyna poczuła nie przyjemny skurcz w żołądku. Tez miała szaty robione na zamówienie z cudownego materiału. A mimo to cala ta grupka z godłem Slytherinu wydawał się jej tak niedostępny, ze nawet dziwiła się samej sobie ze tak długo skupia na nich wzrok. Czemu właściwie nie mogła siedzieć z nimi? Tylko, dlatego bo Tiara Przydziału uznała ja za kogoś innego? Jedna osoba z grupki spod okna, jeszcze niedawno nie miała z tym żadnego problemu. Jednak wówczas ta osoba wolała spędzać czas z Draconem Malfoy'em. Blondynem o hipnotyzującym spojrzeniem, którym uległaby i ona sama. W 'Smoku' podkochiwało się sporo dziewcząt i w tym i ona. Ale nawet nie łudziła się na jakikolwiek romans. Zresztą nawet, jeśli udałoby jej, zwrócić na siebie w pozytywny sposób uwagę 'Smoka’, to na pewno zostałaby tylko jedna z wielu kresek nad jego loczkiem, którymi ściga się z 'Diabłem'.
Tak właśnie. Kolejnym chłopakiem był Blaise Zabini, chłopak od francuskiego garnituru za pięćset galeonów. Chłopak o cudownej czekoladowej cery i równie pięknym nieco zachrypniętym glosie. Nie raz przyłapywała sama siebie na bezmyślnym gapieniu się na niego, jednak, gdy ten tylko się odezwał, od razu wyzywała się w myślach za zainteresowanie jego osoba. Blaise Zabini był, bowiem jedna z najpustszych osób, jakie znała. Czy na prawdę alkohol, panienki i pieniądze były dla niego najważniejsze? Według niej Zabini miał jeszcze podlejszy charakter od Malfoy ‘a, choć Harry uważał inaczej. Jednak oboje zgadza się ze Teodor Nott, stanowczo był najsprawniejszy z całej ekipy. On jedyny pasował jej do arystokratycznego nowożytnego młodzieńca, dla którego honorem była duma jego kobiety i szacunek do innych. Bowiem wysoki jasnooki brunet o kpiącym i mylącym uśmiechu, jako jedyny nie miał na sumieniu zranionych serc młodych czarownic i nie przeprowadzał wywiadów ze swoimi fankami.
Jednak nieprzyjemne wyskoki zdarzały się i mu. Mimo tego ze śmiało można było stwierdzić ze, jako jedyny potrafił porozmawiać bez szyderczego tonu z mugolakami, to nie przeszkadzało mu to w komentarzach na ich temat, gdy przechodziły koło niego samotnie. Zawsze do kpin dołączała do niego dziewczyna, która nie miała w sobie nawet knuta dobrego wychowania - Dafne Greengrass. Z samego wyglądu, nikt nie podejrzewałby ze w środku jest tak zimna i podła. Z zewnątrz urocze, nieco dziecinne rysy, natomiast wewnątrz bezwzględność i wieczna kpina. Zupełnie jak gorzka czekolada z cukierni w Hogsmeade. Niektórzy mówili ze była kuzynka 'Diabla’, dlatego z nim nigdy ja nic nie leczyło.  W rzeczywistości wątpiła w to. Może nie chcieli narażać przyjaźni dla chwilowego romansu? Raz w zżyciu, dłużej rozmawiała własne z Nottem, który powiedział ze znając charaktery Dracona, Blaise'a i Dafne, uznali ze nie wchodzą w żadne związki z osobami z paczki, by nienaryci owej więzi.
Jednak jego słowa kłóciły się z zachowaniem Notta, który nagle jakby zupełnie zapomniał o starej umowie, jeszcze z trzeciej klasy - patrzył się na ostatnia osobę z grupki jak na malowane grota.
Nott podziwiał właśnie osobę, której zazdrościła niemal wszystkiego. Podziwiał Annabeth Monrose. Dziewczynie o dużych różowych wargach, idealnie prostych włosach i zawsze wymalowanych, długich paznokciach. Annabeth wraz z Draconem była prefektem swojego domu i często korzystała z przywilej, którym ten tytuł przysługiwał. W Mariet zagotowało się na samo wspomnienie, dumnej Annabeth, która odbierała drugoklasiście eksplodującego durnia. Niesamowicie jej tego zazdrościła. Ta, całkowicie ignorowała naukę a jej zachowanie i stosunek do mugolakow pozostawało wiele do życzenia. A mimo to została wyróżniona. A Marybeth? Wszystkie egzaminy zdawała na Powyżej Oczekiwań i zawsze przygotowywała się do kolejnych lekcji wraz z Hermiona w szkolnej bibliotece. Mimo to nie zasłużyła na oznakę prefekta.
Annabeth jednak nie widziała w tym nic złego.
Tak, Annabeth wywoływała w Mary najwięcej mieszanych emocji. Była piękna, była sprytna i często nieprzyjemna. Zawsze taka była, jednak w ciągu ostatniego roku te cechy się w niej nasiliły. Nie była już ta Annie, która znała Mary. Ta Annie, widniała na pomiętej fotografii, która w pieści sikała Marybeth. A Annie i Annabeth to były dwie inne osoby. Leczyło je tylko jedno-obie były dwujajowa bliźniaczka Marybeth.
Była jeszcze 'ta trzecia', czyli Spencer Parker. Czarnoskóra nastolatka o specyficznej urodzie z śnieżnobiałym uśmiechem. Potrafiła być opryskliwa, naprawdę okrutna i otwarcie obnosiła się z nienawiścią wobec Hermiony Granger, jako szlamy, ale pogłoski głosiły, że w głębi duszy zazdrości jej bliskich kontaktów z 'Wybrańcem'. Od pierwszej klasy widywana w towarzystwie Greengrass i Monrose, chociaż zwykle od nich odstawała, jak teraz. Podczas kiedy Annabeth głośno wypowiadała się na temat tegodniowej fryzury profesor McGonagall Spencer z całkiem obojętną miną wymieniała spojrzenia z siedzącym naprzeciwko, rozbawionym do łez Draco Malfoy'em.
- Mary.- Dziewczyna uniosła wzrok w górę. Stała przy niej Hermiona Granger, przyjaciółka z dormitorium Mary. Chyba jedyna jej przyjaciółka. I co z tego ze Hermiona była mu mugolaczką? Miała w sobie większy skarb niż ten, co spoczywał w skryptach banków całej bandy slizgonow- zaufanie starszej z sióstr Monrose.
-Tak?- Zapytała Mary, wstając z kamiennej posadzki i chowając podręcznik do eliksirów do torby.
-Spotkanie GA jest jutro o siedemnastej- odparła Hermiona z serdecznym uśmiechem. Co prawda, mogła wysłać Mary wiadomość jak całej reszcie jednak wolała porozmawiać z nią twarzą w twarz? W końcu Marybeth nie była pierwsza lepsza członkinią GA, prawda? Była jedyna dziewczyna, chyba tylko oprócz Ginny i Luny, która rozmawiała z nią nie tylko w tefy, gdy potrzebowała pracy domowej.
-Brzuch mnie boli...-Skłamała z delikatna niechęcia w glosie Mary. Nic jej nie bolało, chyba, że można było zaliczyć do tego smutek przez zachowanie siostry. Nie chciała jej widzieć na oczy.
-Nic ci nie jest?- Zaniepokoiła się Hermiona, ignorując uwagę Dafne własne dotyczącej jej fryzurę i nagły wybuch śmiechu spod okna. Mary w odpowiedzi tylko rzuciła krótkie spojrzenie na swoja siostrę i przeprosiła szybko za jej zachowanie-Nie zmieniaj tematu, Mary! Na pewno nie chcesz iść do Skrzydła Szpitalnego?
-Nie, nie -zaprzeczyła szybko Mary, nie chcąc zrobić wokół siebie zamieszania- to tylko niestrawność po wczorajszej kolacji, nie przejmuj się...
-Ale usprawiedliwić cię u Snape'a?
-No tak, nie wytrzymam w tym lochu godzinne... -Rozległ się dzwonek ogłaszający rozpoczęcie lekcji-lecę już. Przeproś ode mnie Harry'ego.
-On, daj spokój, nic się nie stało. -Rzuciła jeszcze Hermiona, na odchodnym.
Annabeth poczuła niepokój widząc ze jej siostra oddala się od klasy. Miała nadzieje ze to tylko, chwilowe złe samopoczucie, jednak postanowiła się zapytać stojącej przy drzwiach lochów Szablozebnej Granger.
-Ej, Granger!- Annabeth przerwała wywód Zabiniego. Hermiona nie zareagowała jednak, zapewne myśląc ze slizgonka chce z niej kpić. Po dobroci nie chciała? Świetnie. Dla Annabeth to nawet lepiej -Szlamo!
Nagle pojawił się Snape a tuz za nim dreptali wściekli Potter z Wesleyem. Oboje czerwoni na twarzy.
-Ona obraziła Hermione!- Zawołał nagle Potter, najwyraźniej słysząc moje wcześniejsze słowa. Snape nagle zatrzymał się i odwrócił gwałtownie do Pottera. Szata i tłuste włosy Snape'a zawirowały w powietrzu a czarne oczy profesora wprost zabijały gryfona wzrokiem.
-Doprawdy, Potter? To smutne. A kiedy panna Monrose, obraził twoja... Przyjaciółkę?
-No teraz!- Zawołał Weasley dołączając się do rozmowy. Na twarzy Annabeth powitał szyderczy uśmiech, zadowolenia.
-Minus piec punktów dla Gryffindoru za obrażenie nauczyciela. Za każdego osobno.
Slizgoni zawyli ze śmiechu przybijająca piątki z Annabeth, która tak łatwo doprowadziła do straty dziesięciu punktów gryfonow, jeszcze przed rozpoczęciem lekcji.
Wszyscy zajęli miejsca przy swoich stanowiskach, a Snape powędrował jak zawsze na środek Sali i zwrócił się do swoich uczniów.
-Dziś będziemy przyrządzać Eliksir Euforii.- Poinformował uczniów Snape, całkowicie ignorując głośny śmiech Zabiniego- Na tablicy macie napisaną całą recepturę, radzę wam się dziś postarać. Głównymi składnikami są… Granger- zwrócił się do Szablnozębnej, którą już uniosła rękę wysoko, zgłaszając się do odpowiedzi.  Sam głos nauczyciela, sprawił, że Annabeth spojrzała na gryfonkę z ironicznym uśmiechem na twarzy- nie zadałem jeszcze żadnego pytania, więc się nawet nie zgłaszaj.
-A, co, Granger? Wiesz wszystko o tym eliksirze?- Odezwała się głośno Dafne w stronę gryfonki. Ta zignorowała ślizgonkę, choć to jej nie zniechęciło- Parzysz i dodajesz wszystkim, żeby się uśmiechali na twój widok?
-Harry, nie.- Annabeth usłyszała szept szlamy skierowany do Pottera. Zauważyła kątem oka, że Potter wyciągał różdżkę z kieszeni. Nagle na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, a w sercu chęć kopania dołków pod Potterem. Nikt jej tak nie denerwował.
-Panie profesorze, on wyciąga różdżkę!- Zawołała natychmiast Annabeth, unosząc teatralnie dłoń.
-Ona znowu obraża Hermione!- Wrzasnął Potter, wywołując wybuch śmiechu Dracona, który zauważył ze bliznowaty przeszkodził Snape’owi, który najwyraźniej chciał coś powiedzieć.
-Potter, naucz się kultury.- Powiedział blondwłosy nienawistnym tonem- Pan profesor, chciał ci coś powiedzieć, a ty mu bezczelnie przerywasz…
-Szczeniaku.- Dodała jeszcze Dafne. Wszyscy zamilkli wyczekując reakcji Nietoperza. Ten jedynie, założył ręce na piersi i z ironicznym głosem, wypowiedział szybko ciąg wyrazów skierowanych do sławnego Harry’ego Pottera.
-Potter twoja ignorancja nie zna granic. Chcę cię poinformować, że jak sam zapewne widziałeś, panna Greengrass powiedziała swoją uwagę na tyle dyskretnie, że niemal nikt jej nie usłyszał, oprócz oczywiście ciebie, ponieważ jak zawsze wolisz podsłuchiwać innych uczniów, niż skupić się na lekcji- słowa Snape’a były absurdalne nawet w przekonaniu Annabeth. Snape właśnie zwracał uwagę Potterowi, by lepiej słuchał jego kazań a nie podsłuchiwał innych, którzy mieli głęboko w nosie te same kazania? Gdzie tu logika? Jednak nadal milczała z tym samym uśmiechem- nie mam prawa zabraniać uczniom posiadania własnej opinii o innych, natomiast sam fakt, że chciałeś zaatakować kogoś na mojej lekcji, sprawia, że twój dom traci kolejne dziesięć punktów. A teraz pokaż, że geny twojego ojca, nie zrobiły z ciebie skończonego chama i choć raz posłuchaj starszego i niewątpliwie mądrzejszego od ciebie profesora.
Snape wrócił do omawiania eliksiru, a Blaise zwrócił się do Dracona uciszonym głosem.
-Umbrige kazała wstawić się dziś na długiej przerwie u niej.
-Nie chce mi się.- Odparł Smok z niezadowoleniem malującym się na jego twarzy. Obie dziewczyny poczuły triumf. Od początku mówiły, że ta cała śmieszna Brygada Inkwizycyjna to tylko bezsensowna strata czasu.
-Nie wiem, na jaką cholerę, zapisaliście się na to.- Powiedziała po raz setny Dafne, opadając na oparcie swojego krzesła.- A teraz jeszcze narzekacie. Zapisaliście się na to gówno to teraz…
-Daj spokój.- Syknął Nott, stając w obronie przyjaciół- I zajmij się eliksirem, jak ci się nudzi.
-No jeszcze tego by brakowało. Ej. Annabeth…
Jednak panny Monrose już przy nich nie było. Stała natomiast przy półkach z składnikami do eliksirów, tuż koło Granger. Wyglądała dość zwyczajnie, jakby chciała po prostu zabrać z półki miętę i pancerzyki chitynowe, gdy nagle ‘niechcący’ zrzuciła na głowę Granger słoik z jakimś zielonym płynem i oczami salamandry w środku.  Granger wrzasnęła, przerażona cała oblana zieloną maścią, którą miała już na włosach i szacie, a Annabeth powiedziała donośnym głosem.
-Granger! Ty myślałaś, że to szampon do włosów, kretynko!?
Wszyscy wybuchli śmiechem. Nawet Lavender Brown i Parvati Patil cicho zachichotały, zasłaniając usta dłoniom.
-Jak chciałaś się wykąpać, to wystarczyłoby powiedzieć!- Zawołał Draco, podchodząc do półki, chcąc lepiej przyjrzeć się stanowi gryfonki. Sam cudem opanował wybuch śmiechu.
-A, co? Udostępniłbyś jej swoją łazienkę?
-Nie.- Uśmiechnął się jeszcze szczerzej-Wrzuciłbym ją do jeziora, żeby się odkaziła.
Granger spojrzała na Annabeth, wielkimi i załzawionymi oczami, w których był ogromny wstyd, a ślizgonka poczuła coś, co chyba nazywa się wyrzutami sumienia. Jednak szybko minęły.
Reszta lekcji minęła już dość spokojnie. Pod koniec lekcji Annabeth otrzymała ocenę Zadowalający, choć sama sobie stanowczo postawiłaby Trolla. Oddała Snape’owi kociołek, który był po prostu wypełniony zagotowaną wodą z kilkoma listkami mięty. Ale w końcu szczere chęci są najważniejsze, nieprawdaż?
-Przesadziłaś, Monrose.- Warknął Weasley, który zaraz po tym jak wyszli z klasy, przygwoździł Annabeth do ściany i patrzył jej w twarz, choć unikał kontaktu wzrokowego. Wszystkie książki upadły z hukiem na kamienną posadzkę, a dziewczyna poczuła strach. Chyba po raz pierwszy w życiu przestraszyła się Weasley'a i nienawiści w jego głosie. Jednak uspokoiła się już po sekundzie, gdy tylko zauważyła, że rudy był wpatrzony w czubek jej nosa a nie oczy. Sam się bał. Był cały czerwony ze złości na twarzy i wyglądał jakby chciał ją udusić. Zwyczajnie, po mugolsku, zadusić własnymi dłońmi.
-Puszczaj mnie, idioto!- Krzyknęła od razu.
-Po, co jej to zrobiłaś?! Widziałaś jak się potem popłakała?!
-Moja wina, ze jest taka tępa ze nie umie słoika zdjąć z półki?! Puszczaj mnie, ale już!- Krzyczała Annabeth, a różdżka w jej kieszeni zaczęła jej ciążyć. No tak pomyślała różdżka.
Ale różdżka okazała się być zbędna. Bowiem jakiś męski głos wykrzyknął nazwisko rudego, a gdy ten tylko odwrócił wzrok w owym kierunku- jakaś niewidzialna siła odepchnęła go w tył.
-I co, spasiony, rudy…!- Zaczęła wściekła rzucać wyzwiskami, patrząc ze wstrętem na Weasleya.
-Choć, Annabeth.- Powiedział Nott, szybko podnosząc jej wszystkie podręczniki i chowając różdżkę do kieszeni. Następnie chwycił jej dłoń i po chwili, oboje wspinali się po schodach na piętro. Dziewczyna patrzyła się z niedowierzaniem i podziwem na przyjaciela. Ten, jako jedyny jej pomógł. Obezwładnił jej przeciwka, szybciej niż ona sama na to wpadła. Pomógł jej, choć była pewna ze sama poradziłyby sobie z tym rudym gryfonem.
-Dziękuję.- Szepnęła, patrząc w jego niebieskie oczy. Ten się do niej szeroko uśmiechnął.
~*~
Marybeth leżała w pokoju wspólnym przeglądając ‘Proroka Codziennego’. Nie mogła uwierzyć w propagandę wpajaną uczniom przez ministra magii, Korneliusza Knota. Bagatelizowali każde zajście, w którym każdy rozumny czarodziej, z łatwością mógł dopatrzeć się uczestnictwa śmierciożerców. Natomiast z najmniejszy sprzeciw wobec władzy, rozdmuchiwali do zamachu stanu. Co to za demokracja, w której posiadanie własnego toku rozumowania było traktowane, jako ‘szkoda dla społeczeństwa’? Dodatkowo, gdy na kolejnej stronie zobaczyła zdjęcie Lucjusza Malfoy’a, natychmiast zamknęła gazetę, zdenerwowana.
-Czemu nie było cię na eliksirach?- Koło niej usiadł Seamus Finnigan z szerokim uśmiechem na twarzy. Mary spojrzała na swojego chłopaka odwzajemniając uśmiech i niemal od razu przytulając go z całej siły.
Sama nie wiedziała, czemu dała mu szanse. Nigdy się z nim nie przyjaźniła, mało tego – zawsze ją irytował. Jednak pod koniec kwietnia coś ją tknęło i pozwoliła mu się pocałować. Miała nadzieję, że zmieni jego arogancje i Seamus zacznie widzieć coś więcej oprócz czubka własnego nosa.
-Brzuch mnie bolał.- Odparła po chwili zawahania. Nie chciała go okłamywać, jednak zwyczajnie w świecie wstydziła się poddziadzieć mu o swojej niechęci wobec siostry. Ten ją objął i ucałował w policzek.
-Co robisz wieczorem? – zapytał Seamus, głaszcząc jej plecy.
-Chcę się wcześniej położyć.-skłamała szybko. Nie chciała by Seamus wiedział że Beith zaprosiła ją na imprezę ślizgonów. Ani Seamus ani Harry, ani Hermiona, ani nikt inny. Wszyscy by się tylko wściekli. A Mary naprawdę chciała choć przez chwilę wejść do świata swojej siostry.
~*~
Czy mogło być coś gorszego od tego okropnego szkolnego stroju? Według Annabeth, zdecydowanie nie. Trafiał ją szlag, gdy była zmuszona, co rano ubierać te okropne swetry i grube rajtki, dlatego nic ja tak nie cieszyło wciągu całego dnia, jak moment, gdy kończą się lekcję i może wreszcie się zwyczajnie ubrać. A tego dnia, były siedemnaste urodziny Debry Litteford, starszej znajomej Annabeth. Czy mogło być cokolwiek lepszego, po tygodniu nauki? Absolutnie nie.
Postanowiła na czarne szpilki, do różowej, nieco krótkiej spódnicy i czarny tynk top. Z dumą przyjrzała się swojemu płaskiemu brzuchowi, nad którym pracowała od pół roku.  Uśmiechnęła się do swojego odbicia i jeszcze raz dokładnie sprawdziła czy kreski na powiekach, były idealnie równe. Oczywiście, że były.
-Ej, Annabeth!- Usłyszała krzyk Dafne tuż za sobą. Odwróciła się i spojrzała na przyjaciółkę. Ta postawiła na czarną obcisłą sukienkę z poszarpanym dołem i obcasy tego samego koloru. Jak zawsze, żuła gumę z `Miodowego Królestwa?-Rusz tyłek.
-Zamknij się, już idę.- Warknęła na nią Annabeth, choć z uśmiechem na twarzy. Założyła szybko buty i ruszyła wraz z Dafne korytarzem, do pokoju wspólnego.
-Dla kogo ty się tyle stroiłaś, co?- Zapytała Dafne, ilustrując strój przyjaciółki i marszcząc nieznacznie brwi. Zdziwiła się. Annabeth, co prawda, zawsze dbała o swój wygląd jednak po zerwaniu z Aaronem pod koniec września, nigdy nie wyglądała aż tak dobrze. Nawet jej podkrążone oczy, wyglądały tego dnia świetnie.
-Jebać miłość.- Odparła spokojnie Annabeth, tak pewnym siebie głosem, że Dafne niemal jej uwierzyła. Nie odpowiedziała, choć lewy kącik jej ust ironicznie powędrował w górę. Nigdy nie była zakochana tak, jak Annabeth w Aaronie. Nie rozumiała jej. Od zerwania minęło dziewięć miesięcy. Dokładnie tyle ile ta dwójka była razem, a mimo to Annabeth nadal nie umiała zaufać żadnemu chłopakowi i każdego porównywała do Aarona. To nie było normalne.
-Dokładnie.-Odparła lakonicznie Dafne, chwytając ją za dłoń i wciągając prosto do pokoju wspólnego. Tam spotkała je niemiła niespodzianka.
Co prawda zabawa trwałą już w najlepsze. Szła głośno muzyka, goście tańczyli, świetnie się bawiąc. Dziewczyny od razu rzuciły się w wir alkoholu, tańców i zabaw, zapominając nawet o znalezieniu Debry, złożeniu jej życzeń oraz podarowaniu złotego naszyjnika, który kupiły jeszcze podczas wakacji.
-Annie, widziałaś gdzieś Debre?- Usłyszała za sobą, znany damki głos. Zadławiła się drinkiem i odwróciła się oburzona. Nie mogła uwierzyć ze ktoś odważył się, odezwać do niej, nienawidzonym zdrobnieniem jej imienia.
-Co ty tu robisz?!- Warknęła na Mary, która stała przed nią w swojej fioletowej sukience z białą biżuterią od mamy. Marybeth była gryfonką. Co gryfonka robiła na przyjęciu urodzinowej, jednej z najpopularniejszych ślizgonek w szkole?!
-Debra zaprosiła Beith.- Odparła Marybeth i dopiero wówczas Annabeth zauważyła paczuszkę trzymaną w rękach siostry. Przełknęła ślinę. To nie mogło się dobrze skończyć. Po za tym, jaka Beith?!- I pozwoliła kogoś ze sobą wziąć.
-Świetnie.- Odparła sarkastycznie Annabeth, czując niewiarygodną złość. Imprezy światem bez Mary. I tak powinno zostać. Po za tym, czy ta cała Beith nie powinna wziąć jakiegoś chłopaka? Chciała jeszcze coś dodać, jednak ktoś objął ja ramieniem i zaśmiał się głośno.
-No proszę, a kto to nasz zaszczycił?- Niewiarygodna ulga objęła całe ciało Annabeth, gdy poznała głos starszego o rok brata.
-O, Nick!- Ucieszyła się Marybeth widząc go. Ten uśmiechnął się z politowaniem.
Marybeth czuła się odtrącona przez rodzeństwo z jasnego powodu- wszyscy byli w Slytherinie oprócz niej. Najstarszy Nicholas, bliźniacza siostra Annabeth oraz najmłodszy z całego rodzeństwa Zachary. W domu nigdy nie było podziałów na domy, z tego, co Mary pamiętała to ich mama była krukonką. Lecz mimo to czuła się paskudnie, gdy cała trójka śmiała się w wakacje i przypominała sobie najróżniejsze rzeczy, a gdy ona wchodziła do pomieszczenia, nagle milkli a po chwili zmieniali temat.
- Annabeth, nie mówiłaś, że twoja siostra nas odwiedzi- oświadczyła Spancer, która ni stąd ni zowąd pojawiła się tuż obok rodzeństwa Monrose ubrana w obcisłą zielonkawą sukienkę i buty na koturnie. - Hej, Nick- mruknęła posyłając chłopakowi przeciągłe spojrzenie. Przy każdym ich spotkaniu, niezależnie od tego gdzie ono się odbywało, czuć było między nimi narastające napięcie, jakby ukrywali coś naprawdę przerażającego. A może tylko na siebie lecieli?- Jak możesz to przekaż to solenizantce- oświadczyła nagle panna Parker wyjmując mały pakunek z rąk Marybeth i wręczając go jej bliźniacze- Pozwolicie, że porwę waszą siostrę do tańca- dodała posyłając Annabeth arogancki uśmieszek. To nie było tak, że Spencer wolała Mary, ale nigdy nie lubiła, kiedy jej rodzeństwo traktowało ją z góry. W jej skromnym mniemaniu niczym sobie na to nie zasłużyła. Wybór Tiary Przydziału nie powinien decydować o jej opinii wśród innych, ale w Hogwarcie od dawna toczyła się rywalizacja między domami Węża, a Lwa i nikt nie mógł tego zmienić.
-Ona sobie ze mnie jaja robi.- skwitowała sytuację Annabeth, patrząc się tępo na paczuszkę, którą Spancer wcisnęła jej w ręce. Nick tylko się zaśmiał dając siostrze kuksańca w bok-Jezu, i z czego się cieszysz?
-Z twojej miny.-Odparł szczerząc zęby a dziewczyna po raz setny zwątpiła w jego intelekt. –Widziałaś gdzieś Dracona albo Brunona?
-Pewnie są przy whisky- wzruszyła ramionami. Ten ją lekko pchnął w bok z szerokim uśmiechem i już chciał odejść, gdy Annabeth coś sobie uświadomiła i utkwiła wzrok w małej paczuszkę od Mary- Ej…
-Zapomnij.- Odparł na odchodnym i zniknął w tłumie nastolatków, zapominając całkowicie o swoich siostrach. Annabeth westchnęła ciężko posyłając przeciągłe spojrzenie ku starszej bliźniaczce. Nadal tańczyła Spencer, a właściwie to nieudolnie próbowała naśladować jej ruchy. Mary dostrzegła wymowne spojrzenie siostry i szybko opuściła wzrok.
-Nie przejmuj się nią.- Powiedziała Spancer, a Mary spojrzała na nią ze zdziwieniem-To Annabeth.  Złość jej szybko przechodzi, zaraz się na kimś wyżyje.
-Nie chce o niej mówić.- Odparła krótko, mimo to utkwiwszy wzrok w kierunku siostry. Annabeth już nie patrzyła się na Mary, tylko w najlepsze rozmawiała z pewnym chłopakiem.  Mary przez ułamek sekundy straciła kompletnie rytm i nie umiała nabrać powietrza do ust.
Koło Annabeth stał wyższy od niej chłopak z karmelowymi włosami i oczami tego samego koloru. Ślizgon, bez dwóch zdań było to widać na pierwszy rzut oka. Z elegancją opierał się o blat stolika a na jego twarzy malował się lekko irytujący uśmiech. Jednak nie było w nim ani knuta kpiny. Po prostu to był jego stały wyraz twarzy, podobnie jak u Notta. Chłopak z uwagą słuchał Annabeth i chwilami sam cos dodał od siebie. Mary poczuła uścisk w sercu, gdy zaśmiał się z czegoś, co siostra powiedziała. Czemu oni zawsze śmieją się tylko w swoim kręgu? Wątpiłaby Brunon  Castlereagh zareagował tak na żart kogokolwiek, kto nie należy do Slytherinu. Po raz kolejny poczuła jak ta niesprawiedliwość ją rani. Jej siostra miała wszystko. Nawet Brunona, który w tamtej chwili szeroko się do niej uśmiechał. Sama, co prawdę miała Seamusa, jednak to nie było to. Zdawała sobie z tego sprawę.
-Gapi się na nas.- Mruknęła Annabeth, dostrzegając kątem oka Mary wpatrzoną w Brunona- A właściwie to na ciebie.
-Każda się na mnie gapi.- Odparł arogancko zakładając ręce na piersi. Wbrew temu, co uważało większość puchonów i innych w mniemaniu Bruna idiotów absolutnie nie leciał na Annabeth. Mało tego! Go, jako jednego z nielicznych Annabeth absolutnie nie pociągała fizycznie ani w żaden inny sposób. Co prawda, uważał ją za ładną jednak w tym sensie, co starszy brat, który sądzi, że jego siostrzyczka jest jedna z najlepszych dziewcząt w szkole.  Był pewien, że nawet gdyby ktoś podał mu veritaserum on od razu odparłby, że nie chcę być z Annabeth. Była dla niego jak młodsza siostra, która zresztą leżała już na cmentarzu. Kochał ją i był gotowy zrobić dla niej wszystko, pomimo tego, że często się kłócili i darli koty. Był pewien, że to uczucie działało w obie strony.
-Wszyscy jesteście tacy sami.- Prychnęła Annabeth z rezygnacją. Bo wszyscy byli tacy sami! I Draco, i Nick, i Bruno i Zabini i Teodor. Każdy miał inne nawyki, ale w końcu każdy z nich myślał tylko tym żeby mieć, co wypić i z kimś spędzić noc. To było męczące. Bruno w odpowiedzi tylko nalał sobie piwa Bardeena- A dla mnie?
-Ty nie pijesz. – Odparł, jednak po chwili uświadomił sobie głupotę swoich słów.- A przynajmniej nie przy mnie.- Wziął potężnego łyka piwa, po czym otarł usta brzegiem dłoni i utkwił wzrok w Dafne, która stała kilkanaście metrów dalej w objęciach młodszego o rok Cartera. Annabeth zmarszczyła brwi i odwróciła się. Bruno nie patrzył się na tyłek Dafne, tylko ogólnie na nią. To nie było w jego stylu… nagle coś zaświtało w jej głowie.
-Podoba ci się!- Niemal wykrzyknęła ponownie odwracając głowę do  Bruna, a ten leniwie odwrócił wzrok od Dafne i skupi go na szklance piwa- Jak mogłeś mi nie powiedzieć?
-A komu ona się nie podoba?- Wzruszył ramionami, ponownie biorąc do ust piwo.
-Ale ty o niej myślisz poważnie.
-Annabeth… uwierz mi, że mało, kto myśli o Dafne Greengrass poważnie.
-A ty się zaliczysz do tej nielicznej grupki.- Powiedziała pewnym siebie tonem-, Czemu ja zawsze muszę się wszystkiego sama domyślać? I czemu ty, wielki Romeo rocznika ’79 stoisz tu i pijesz piwo zamiast zarywać do niej?  Każdy zasługuję na miłość a nie tylko na przelotne…
Bruno uniósł wzrok znad szklanki z piwem i utkwił do w zadowolonej z siebie i swojej teorii Annabeth. Jego wzrok pochmurniał.
 -Mogę ci ją porwać?- Pytał się ślizgon, a runo tylko jednoznacznie kiwnął głową. Annabeth cisnęły się jeszcze słowo ‘przepraszam’ jednak zamilkła nie chcąc wzbudzać zbędnych podejrzeń u Teodora. Jednak Bruno bez słowa zabrał jedynie paczuszkę z rąk młodszej przyjaciółki i sam odszedł.
Ruszył się stamtąd. Już nie rozmawiał z Annie. Nie miał z nią żadnego kontaktu. Oboje poszli w swoje strony. Beuno zniknął w tłumie ślizgonów natomiast Annie szalała już na parkiecie z Nottem, śmiejąc się radośnie.
-Pić mi się chce. Macie gdzieś tu sok dyniowy?- Powiedziała nagle Mary, jednak Spencer jedynie zmarszczyła brwi. O co jej chodziło? Czyżby ślizgoni pili tyle alkoholu, że nigdy nie słyszeli o czymś takim jak sok dyniowy?
Jednak Spencer poruszyła jedynie ustami, zbliżając się nieco twarzą do Mary. Dopiero wówczas Marybeth zrozumiała zachowanie Spencer- po prostu głośna muzyka całkowicie zagłuszyła słowa dziewczyn. Mery zawahała się, po czym, chwyciła Spencer za rękę w stronę stolików, z dala od parkietu.
Z wręcz zadziwiającą łatwością znalazła znany jej doskonale sok dyniowy w dużym szklanym dzbanie. Chwyciła czystą szklankę i nalała sobie soku, szybko zanurzając w nim wyschnięte usta.  Gdy skończyła, i spojrzała na Spencer, która się do niej uśmiechała. Speszyła się. A co jeśli wylała soku na sukienkę albo kilka kropel spływa jej po brodzie?
-Nie wolałabyś czegoś mocniejszego?- Zapytała delikatnie Spencer, sama wypełniając jedną trzecią szklanki wódką i dolewając soku. Mary śledziła wyraz twarzy Spencer, gdy tak piła swojego drinka.  Nieco się wykrzywiła, jednak wyglądała na zadowoloną i nadal się delikatnie uśmiechała.
-No… sama nie wiem.-Wymamrotała Mary nadal trzymając szklankę z resztą soku w dłoni. Prawda była taka ze nigdy nie wypiła więcej niż połowę najsłabszego piwa Bardeena . Ba, nigdy nie była pijana i tym bardziej nie chodziła slalomem po korytarzach. Zawsze bała się, że przez to może nie dostać oznaki prefekta, lub wpłynęłoby to na jej wyniki końcowe. Nie mówiąc już o wizycie u dyrektora. Jednak, nie dostała oznaki. Nosiła ją Hermiona. Oraz Annie, która właśnie tańczyła z drinkiem w ręce, całkowicie nie myśląc o konsekwencjach, jakie mogą ją spotkać w razie nagłej wizyty jakiegoś nauczyciela. Więc czemu miała spróbować czegoś mocniejszego? Poza tym Spencer wypiła całą szklankę i wyglądała całkowicie normalnie. –Może trochę…
-Nie nalegam.- Zastrzegła ją Spencer, zastygając w bezruchu z butelką wódki w dłoni. Mary podała jej jedynie swoją szklankę, kiwając głową. Spencer wzruszyła ramionami i nalała gryfonce zawartość butelki, jednak o połowę mniej niż samej sobie i wlała nieco soku dyniowego. Ręka jej nieco drżała. Nie była pewna czy to dobra pomysł, jednak przecież to ona jej zaproponowała drinka. Nie mogła się nagle wycofać. Podała Mary szklankę.
Co za odór! Było pierwszą myślą Mary, gdy poczuła zapach wódki. Co z tego, że nawet połowa szklanki nie była wypełniona drinkiem skoro ten zapach dawał się tak we znaki? A co muszą czuć osoby, którą piły z kieliszka?!
Jednak wypiła zawartość. A właściwie, to po chwili wypluła z powrotem do szklanki.
-To, co zrobiłaś, nazywasz wypije?- Zaśmiał się Nick, podchodząc do dziewczyn. Spencer poczuła mrowienie na plecach, gdy tylko poczuła jego oddech na swoim karku. Powróciły wspomnienia. Ta noc. Jedyna ich wspólna noc.
-Ja nie mogę..- Wymamrotała Mary odstawiając szklankę na bok. Jak oni mogli to pić?! Nick zaśmiał się, choć bez kpiny. Po prostu rozśmieszyła go.
-Czemu? Mary, to ludzkie!- Odparł z szerokim uśmiechem. Sam wziął do ręki szklankę siostry i wypił zawartość. Nawet się nie wykrzywił. Zaśmiał się jeszcze raz i dał siostrze kuksańca w bok, a ta zachichotała.
-Zostanę przy soku.- Odparła, próbując nie dać po sobie poznać tego, że ten okropny smak nadal tkwił w jej ustach. Po chwili została już sama, ponieważ Spencer zawołał jakiś ślizgon, a Nick poszedł szukać Pansy Parkinson mówiąc coś o zakładzie i meczu quiddicha w efekcie, którego Pansy była mu winna pięćdziesiąt galeonów. Mary nalała sobie szklankę miodu i badała spojrzeniem otoczenie. Pokój wspólny ślizgonów był zupełnie inny od salonu gryfonów. Stwierdziła to z łatwością, choć było ciemno i jedynym światłem była zielona poświata pochodząca z sufitu… zaraz, zaraz! Pokój wspólny Slytherinu był pod jeziorem!  Stąd to światło! To jeszcze bardziej powiększyło niechęć Mary do salonu ślizgonów. Wręcz nasiliła się w niej ochota na natychmiastowe wyjścia stamtąd. Panicznie bała się wody.
Gdy miały dziewięć lat, wraz z Annie i braćmi spędziła kolejną sobotę nad jeziorem. Razem z siostrą nurkowały i pływały w najlepsze, jednak, gdy fale ustały, postanowiła położyć się na wodzie. Właśnie w tedy Nick skoczył do wody z pobliskiego mostu, a Mary nagle straciła równowagę i zanurzyła się w wodzie. Całkowicie zapomniała o tym, że tak dobrze pływała. Zaczęła tonąć i gdyby nie szybka reakcja Annie i pomoc Nicka – utonęłaby.
Z rozmyślań ocucił ją Draco Malfoy, który podszedł do stolika. Początkowo Mary próbowała zignorować zadufanego w siebie arystokratę, i nie spojrzeć nawet na niego. Wiedziała, że gdy Malfoy ją zauważy od razu zaczną się kpiny i wyzwiska.
-A witam, witam, Marybeth.
Dziewczyna wbrew temu, co sama sobie obiecała, uniosła ze zdziwieniem głowę i utkwiła w nim swój wzrok. Malfoy opierał się o stolik z niemal taką samą gracją, co Bruno, gdy rozmawiał z Annabeth. Była to chyba ostatnia możliwość, którą mogłaby przewidzieć. Zwykłe, wręcz miłe przywitanie od strony Dracona  speszyło ją.
-No cześć…- wymamrotała niepewnie. Draco zbliżył się do niej z uśmiechem.
-Czemu stoisz tu sama?- Zapytał, nieco dziwnym głosem. Grzecznym głosem. Jak nie on?-Choć zatańczyć.
-To chyba nie jest…
-No chodź, Marybeth…
Zanim się odezwała, wysoki blondyn już porwał ją na parkiet i zaczęli tańczyć do kawałku, który doskonale znali goście Debry – wszyscy razem skakali i śpiewali słowa piosenki. Mary również rzuciła się w wir zabaw, trzymając za dłoń Dracona.
-Twoja siostra, chyba dobrze się bawi.- Krzyknął Teodor do ucha Annabeth, mając nadzieję, że usłyszy te słowa mimo powszechnego wrzasku. Annabeth doskonale usłyszała Teodora i odwróciła głowę szukając wzrokiem Mary. Ta z szerokim uśmiechem, w najlepsze tańczyła z jakimś chłopakiem, który stał tyłem do niej. Wzruszyła jedynie ramionami i pociągnęła w stronę sofy, na której siedział już Blaise sącząc tekile. 
-Co, już nie masz się z kimś lizać?- Zapytała Annabeth, siadając koło Blaise’a, wraz z Teodorem.
-Żadnej dobrej nie ma.- Mruknął niezadowolony, nadal dopatrując się jakiejś panny na swoim poziomie.
-A gdzie Draco?- Zapytała, pozwalając objąć się Teodorowi. Cała trójka zaniemówiła na ułamek sekundy. Od końca września poprzedniego roku, nikt nie miał prawa, w mniemaniu Annabeth, jej dotknąć. W związku z Arthurem, nie była aż tak niedostępna jak po zerwaniu. A tu nagle, pozwoliła nie tylko tknąć się, ale również i objąć.
-Założył się o taką jedną.- Odparł Blaise, chcąc jak najszybciej zmienić temat. – Wiecie co, ta Beith nie jest najgorsza.
-Zaczynasz brać się za gryfonki?- Zdziwił się Teodor. Annabeth lekko drgnęła, jakby właśnie uświadomiła sobie, że ktoś ją dotknął, ale nic nie powiedziała. Wręcz przeciwnie, była zadowolona, gdy poczuła ze Teodor dyskretnie wącha jej włosy. To było przyjemne uczucie.
-Weź się zamknij.- Warknął Zabini, odrywając wzrok od Beith i skupiając go na Netcie. W przeciwieństwie do Dracona, on bardzo rzadko spał z byle, kim. Musiał być albo pijany, albo dziewczyna musiała być niewiarygodnie ładna i pociągająca. A taka była Beith.
Ale Annabeth miała zupełnie inne zdanie o podejściu Zabiniego do dziewcząt. Co prawda, na początku każdej imprezy dość długo bawił się z przypadkowymi przedstawicielkami płci pięknej, jednak potem zawsze przez około pół godziny wybierał tą najlepszą, z którą mógłby spędzić noc. Sam Blaise oczywiście twierdził, że wolałby z nikim nie spać, niż z byle kim, jednak jak dochodziło co, do czego to i tak spał z byle, którą. Po prostu nie wchodził z nią w żaden związek, jak miał to w zwyczaju z arystokratkami. Prawda była taka, że jedyną zasadą, którą kierował się Blaise było nigdy żadnych szlam.
Teodor już miał odpowiedzieć, gdy Draco dosiadł się do nich, wyrażając przekleństwami jak bardzo jest dobrze.
-Którą niewinną gąską, tym razem się zabawiłeś?- Zapytała Annabeth, patrząc się na siadającego przyjaciela. Ten spojrzał na nią, ledwo trzymając się na nogach. Całej trójce uśmiech cisnął się na usta. Draco był pijany, choć ledwo wybiła północ.
-Ta pieprzona…niedostępność.- Ostatnie słowo zadało mu wiele trudu wypowiedzeniu-to u ciebie chyba rodzi…nne, królewno.
Annabeth zmarszczyła brwi, początkowo nie rozumiejąc, o co chodzi Malfoyowi. Rodzinne? Przecież chyba nie był na tyle napruty, aby brać się za Nicka!  Nie, przecież to było niemożliwe… przypomniała sobie blondyna, tańczącego z Mary.
-Wara od mojej siostry, Malfoy.- Syknęła, unosząc się. Co prawda od dawna nie była już blisko z Mary, ale przecież nie mogła pozwolić na robienie z niej zabawki dla znudzonego Malfoy’a. Albo obiektu zakładu.  A propos zakładu... spojrzała na Zabiniego-Założyłeś się z nim o moją siostrę!?
-O Beith…- zaczął Blaise chcąc wstać, jednak prześcignęła go Annabeth.
-Nie! Posłuchaj mnie, kolego! I ty!- spojrzała na Dracona, który patrzył się na nią nieprzytomnym wzrokiem- Macie masę panienek, możecie z nimi spać, bawić się nimi i cokolwiek chcecie ale nie macie prawa tykać mojej siostry! Czaicie?
-Co się drzesz?- zapytała Dafne, podchodząc do przyjaciół wraz z Spencer. Obie miały krople potu na twarzy i oddychały ciężko, najwyraźniej dopiero skończyły tańczyć. Obie miały w dłoniach drinki z lodem i rozsiadły się na fotelach.-Nawet w tym huku, cię słychać.
-Annabeth, usiądź.- Teodor chwycił jej dłoń i zachęcił do odpuszczenia sobie. Draco był tak pijany że i tak nic nie rozumiał a Blaise już pożerał wzrokiem Beith.  Blaise wstał i szepnął jedynie jej do ucha krótkie przepraszam po czym odszedł. Fakt, sam nie wiedział co mu przyszło do głowy gdy zaproponował Draconowi zakład o bliźniaczkę Annabeth, nie powinno do tego dojść. Sam nie wiedział jak może się wytłumaczyć.
Annabeth tez nie wiedziała co im strzeliło do głowy. Tyle razy naznaczała że mają się od Mary odczepić i trzymać z dala. Byli głupsi od niejednego jedenastolatka.
-Odprowadzę go do dormitorium.- odezwała się Spencer, pomagając wstać Draconowi i odchodząc z nim w stronę  sypialni. Niektórzy posłali w stronę Spencer zdziwione spojrzenia. Dafne odprowadziła ich wzrokiem i czuła rozbawienie widząc niektóre osoby. Już słyszała w uszach ich głosy, przekazujące sobie nawzajem najróżniejsze plotki.
Następnie zwróciła wzrok na Annabeth i Teodora, którzy siedzieli samotnie na kanapie. Zanurzyła usta w drinku, dostrzegając że Teodor chcę uspokoić dziewczynę , głaszcząc jej dłoń. Uniosła wysoko brwi. Nie podobało jej się, jednak postanowiła nie ingerować. Annabeth jest na tyle zamknięta w sobie że na pewno nie pozwoli sobie na nic więcej niż niewinny flirt.
Mary w tym czasie rozmawiała z Beith.
-Jeśli tylko chcesz, możemy już iść. Tak chyba będzie lepiej.- zapewniła ją Beith- Tylko proszę cię, nie rozmawiaj już więcej z Malfoyem, Castlereaghem,  Zabinim i resztą, dobrze?
-To była tylko chwilowa słabość…- wymamrotała zmieszana Mary. Patrzyła się na czubek swoich butów z żalem.  Beith miała rację
-Ta chwila, mogła cię wiele kosztować, Mary. Tym bardziej że masz chłopaka.- blondynka uniosła głowę robiąc wielkie oczy. Beith miała całkowitą rację. O mało nie zdradziła Seamusa. Co jej strzeliło do głowy, gdy w ogóle odpowiedziała Malfoyowi na to jego witaj?
-Masz rację. –nagle poczuła niewiarygodną chęć przytulenia Seamusa-Chodźmy stąd.
-Świetnie.- ledwo co wypowiedziała te słowa, podszedł do nich, nie kto inny jak Blaise Zabini. Uśmiechał się miło do Beith, która jednak nie okazała żadnego zainteresowania.-Coś się stało?
-Hmm… chyba po prostu, chciałbym cię lepiej poznać.- odparł, nadal z czarującym uśmiechem.
-Dziękuję, ale nie skorzystam.- odparła grzecznym tonem gryfonka, chwytając Mary za dłoń i jak najszybciej wychodząc z zabawy ślizgonów. Powrót minął im w całkowitej ciszy. Obie nie chciały poruszać tematu urodzin Debry. Nie, to nie był dobry pomysł.
Gdy wróciły do pokoju wspólnego, obie szybko się rozeszły. Marybeth bowiem poszła prosto do dormitorium chłopaków ze swojego rocznika. Jedyne co zrobiła przed tym to zdjęła spódnice oraz buty i rzuciła ją w pierwszy lepszy fotel.  Miała więc na sobie jedynie czarne rajtki i ciemną bokserkę. Równie dobrze, mogłaby w tym spać. Chłopaki nie spały, co zresztą a wcale jej nie zdziwiło. Oni tak zawsze pomyślała. Neville czytał podręcznik o zielarstwie do szóstej klasy a reszta rozprawiała w najlepsze o quiddichu. Seamus leżał na swoim łóżku, a Mary od razu rzuciła się na jego plecy i wtuliła mocno.
-O, Mary.- ucieszył się Seamus widząc swoją dziewczynę. Wszyscy zwrócili oczy w jej kierunku nieco zdziwieni i zirytowani. Co prawda, lubili Mary jednak naprawdę denerwujące było gdy nagle wpadała do pokoju bez pukania. Gdyby któryś z nich wszedł w ten sam sposób do żeńskiego dormitorium, skończyłoby się to piskiem i wrzaskiem. –Co jest, mała?
-Tęskniłam.- wyszeptała chowając twarz w pościeli Seamusa. 

Witajcie kochani!
Oto pierwszy rozdział, mojego nowego bloga! Mam nadzieję, że zostaniecie ze mną na kolejne rozdziały (które będą już krótsze).  No cóż, komentujcie! ;*